Jak ja mam w ogóle trafić na Róg Pięknej i Realnej? – zastanawiał się Damian siedząc w łóżku z laptopem na kolanach i drapiąc się po głowie. Jego rozczochrana grzywka wciąż bardziej pasowała do wymiętoszonej poduszki, z której się dopiero podniósł niż do twarzy wymiętej po niespokojnej nocy bez snów.
W Góglach nic mi się nie wyszukuje, hmmmm.....tak jakby wcale takiego skrzyżowania w Mieście S. nie było.... - sposępniał trochę, ale za chwilę jaśniejsza myśl zaświtała mu w głowie
Zaraz zaraz.... ktoś już kiedyś powiedział, że jeśli coś nie istnieje, to należy to wymyślić..... hmmm....Voltaire? - lekko zwątpił w swoją erudycję i za chwilę dalej drążył temat: -... ale chyba raczej nie chodziło mu o miejsce tylko, oooo... zawiesił głos i mało elokwentnie otworzył usta. Po czym gwałtownie zmienił swój filozoficzny wywód w pytanie retoryczne:
Ale właściwie dlaczego nie? - pomyślał i z rodzącym się w jego umyśle entuzjazmem dodał - To dopiero byłoby wyzwanie; wymyślić Róg Pięknej i Realnej!
W tym momencie cień wątpliwości znów zasnuł mu czoło. Odgonił go jednak zaraz dziarsko dodając w duchu: A co tam, zawsze można spróbować! - i aż zagryzł usta z przejęcia i zatarł ręce jak pomysłowy Dobromir.
W końcu poczuł się odpowiednio zmotywowany, by wstać i zacząć działać. Dość żwawo jak na wczesny poranek, którym tak naprawdę niewielu nazwałoby wybijające właśnie południe (zwłaszcza obiekcje miałaby w tym względzie jego matka) Damian wyskoczył z łóżka i ruszył w kierunki łazienki z niezłomnym postanowieniem wyjścia z domu i odnalezienia dziwnego adresu.
...
Kiedy znalazł się na ulicy, nie miał zamiaru wsiadać do żadnego autobusu; zbyt dobrze pamiętał jeszcze zajścia z ostatniej przejażdżki. Chciał przejść piechtą cały odcinek dzielący jego dom od ulicy Pięknej. Pogoda zresztą zachęcała do spacerów. Słońce, nieco zamglone, jak to bywa we wrześniu, ogrzewało świat łagodnym światłem, w którym wszystko zdawało się cukrzeć i kandyzować. Od dojrzewających w sadach i na straganach jabłek unosił się wokół zapach mdłej słodyczy, a babie lato ciągnęło się w ciepłym powietrzu jak nitki waty cukrowej leniwie nawijane na patyk.
Ulica Piękna wbrew pozoro
m nie mieściła się zbyt daleko. Fakt, że ostatnio rzadko chodził w tamte rejony sprawił, że wydawała mu się początkowo taka odległa. Jednak im bardziej się do niej zbliżał, tym lepiej przypomniał sobie, że w dzieciństwie często przemierzał te chodniki z matką w drodze do przedszkola i z powrotem.
Pamiętał też, jak kurczowo trzymał się wtedy jej ręki. Z całej siły ściskał w dłoni jej palce, akurat te, które udało mu się chwycić i przyciągał je mocno do siebie. Jakby w obawie, że mógłby się zgubić. Kto wie, czy trochę tego lęku nie pozostało w nim do dzisiaj, inaczej dlaczego wciąż by z nią mieszkał i dawał sobą kierować jak dzieckiem w każdej niemal sprawie.
Uświadomił sobie także jak mocny był wtedy jego uścisk. Matka nieraz musiała oswobodzić odrętwiałą dłoń i złapać go za rękę z drugiej strony. Natychmiast jednak wyczuwała budzący się w nim strach i chcąc go uspokoić zwalniała tempo marszu. Przestawała go ciągnąć za sobą i równała z nim swój krok. Nie było to dla niej łatwe, bo zazwyczaj bardzo się spieszyła. Wiadomo; zakupy trzeba zrobić, obiad nastawić, a w kącie czeka góra prania. Wiedziała jednak, że jeśli tego nie zrobi syn nadal będzie się bał.
Próbowała więc zabawić go jakimiś tam historyjkami, być może wymyślanymi na poczekaniu. Teraz jak strzępy starych bajek wracały do niego echa jej opowieści o ulicy Pięknej. O tym jak pięknie tu było za jej młodych czasów. O tym jak jego ojciec, niczym rycerz wystawał ciągle pod jej oknem. O tym jak stara ciotka czy też cioteczna babka z wielkim pryszczem na nosie, u której matka wynajęła kwaterę na czas swoich bibliotekarskich studiów przeganiała amanta postrzępioną miotłą wygrażając mu przy tym pięścią, a ją zmykając w pokoju pełnym książek i książkowych moli.
Damian słuchał tych zabawnych anegdotek i nie zadawał matce żadnych pytań. Wystarczało mu to, co chciała mu przekazać. Podsuwane przez nią obrazy zawładnęły całkowicie jego wyobraźnią i nie potrzebowały żadnego dodatkowego komentarza. Istniały własnym życiem, były absolutnie kompletne.
Zwłaszcza nie musiał matki wypytywać nigdy o ojca. Jego twarz widział przecież dokładnie gdy tylko zamknął oczy. Wiedział też o nim wszystko, co chciał wiedzieć, a jeśli czegoś chwilowo nie wiedział, to zaraz to sobie wymyślił.
Właściwie fakt, że wychowywał się bez ojca czynił go w jego własnych oczach wyjątkowym. Wolał to, niż jak Nikola, koleżanka z podwórka, codziennie bać się powrotu pijanego tatusia do domu albo czekać miesiącami jak sąsiad Łukasz, aż tata w Irlandii wyłoży wszystkie łazienki kafelkami, a potem jeszcze zbuduje kilka platform wiertniczych w Norwegii i wróci do niego z torbą pełną prezentów.
On był wolny od tego typu problemów. Wymyślał o swoim ojcu niesamowite historie i bardzo go zawsze kochał. Ale na niego nie czekał. Wiedział, że nie musi.
Potem kiedy dorósł jego nieobecność stała się dla niego sprawą honoru. Niczym bohater anime albo manga stawał do walki o jego cześć z każdym, kto śmiałby powiedzieć o nim choćby jedno złe słowo. Dokładnie tak jak robił to Naruto w odcinku „Próba przetrwania na demonicznej pustyni” i wiedział, że to walka w słusznej sprawie i że nie podda się nigdy.
Taki był jeszcze niedawno, ale teraz dorósł już na tyle, żeby zobojętnieć. Teraz się tym nie przejmował. Spoko Luz. Nawet w tej chwili, gdy stanął właśnie przed drzwiami kamienicy, której dotyczyła większość opowieści jego matki miał raczej wyluzowaną minę. Marszcząc nos i mrużąc oczy, bo patrzył pod słońce, starał się sobie przypomnieć, które z okien mu wtedy wskazywała. Składał w pamięci urywki wspomnień jak puzzle. Tym razem jednak okazały się na tyle zdekompletowanym zestawem, że nie udało się z nich ułożyć wyraźnego obrazka.
Tak, to chyba było tutaj. - utwierdzał się i wahał na przemian. Dla większej pewności rozejrzał się jednak uważniej dookoła. Ulica Piękna była wyjątkowo krótka, zaledwie kilkadziesiąt kroków wystarczało, by przemierzyć ją od jednego końca, do drugiego. A do tego, umówmy się, wcale nie była taka piękna.
Właściwie powinna nazywać się „Świński ogonek”- pomyślał sobie Damian i uśmiechnął się przy tym dość dziecinnie jakby zostało w nim jeszcze trochę tego niegdysiejszego przedszkolaka.
...
Po raz kolejny przyjrzał się dokładnie zabudowaniom. Po obu stronach jezdni stały ciasno ustawione kamienice i nowsze plomby między nimi. Szybkim krokiem udał się w kierunku rogu ulicy Pięknej z ruchliwą ulicą Blaszaną, ale nie widział nawet śladu po nazwie Realna. Potem wolno przespacerował się do drugiego wylotu ulicy, gdzie Piękna spotykała się na obrzeżach parku z ulicą Zieloną, ale i tu nie mógł trafić na żaden trop.
Kiedy zrezygnowany miał już obrócić się na pięcie i obrać kurs na drogę powrotną do domu, kątem oka zauważył Babcię Anetkę. Od razu zorientował się, że tego dnia zajmowała się swoją, jak ją z dumą nazywała „profesją”. Stała właśnie w tym ruchliwym punkcie miasta z naręczem bukiecików uwitych z nagietków oraz w specjalnie do nich dobranym pomarańczowym kapeluszu na głowie i wdzięcznie uśmiechała się do przechodniów. Interes kwitł. Widać to było po blaszanym wiaderku, które postawiła u swoich stóp i w którym nie było już więcej kwiatów do sprzedania.
Damian podszedł do niej wyraźnie ucieszony.
Co masz taką minę- spytała zaczepnie Babcia Anetka- Nie możesz znaleźć adresu, prawda?
Damian tylko wybałuszył oczy dziwiąc się skąd staruszka zna jego problem
Wiem, wiem, spotkanie masz mieć niedługo- ni to zapytała, ni to stwierdziła Babcia Anetka kiwając przy tym cały czas głową.
Damian nadal się nie odzywał. Stał osłupiały jej przenikliwością.
Gołębie mi powiedziały, głuptasie. - zaśmiała się pokazując przy tym swoje nienaganne uzębienie – A widzisz, nie chciałeś mi wierzyć, że to moi zwiadowcy. Pleciugi moje kochane, one mi wszystko wyśpiewają... . Nie widząc jednak żadnej reakcji z jego strony na te rewelacje zmieniła ton najwyraźniej chcąc go jakoś pocieszyć:
Dobrze już, nie martw się, pomogę ci odnaleźć Róg Pięknej i Realnej. A swoją drogą mógłbyś być bardziej uważny i jak czegoś szukasz, to rób to naprawdę dokładnie. - Wtrąciła nieco uszczypliwie zbyt późno gryząc się w język.
Po czym wyciągnęła z jednej ze swoich licznych kieszeni malutkie okrągłe lusterko, w którym odbijać zaczęły się promienie coraz raźniej świecącego dziś słońca. Za chwilę złapanym w ten sposób zajączkiem wskazywała Damianowi drogę. Chłopak musiał mocno przyśpieszyć, by nadążyć za prowadzonym przez Babcię Anetkę świetlnym punkcikiem. Zajączek przeskakiwał szybko to tu to tam; z kamienicy na chodnik, z chodnika na żywopłot, z żywopłotu na parkan. W końcu małe słoneczne kółeczko stanęło w miejscu. Damian obejrzał się w kierunku Babci Anetki, a ona tylko skinęła głową, jakby potwierdzała – „Tak, to tu”.
autor: Aga Toya
ostatnia modyfikacja: 2015-11-01
Ta praca należy do kategorii:
Komentarze (1):
To też powtórzę, by było na stronie. Postać z lusterkiem kojarzy mi się awatarem jakiejś wyszukiwarki, może w przyszłości takie awatary będą nam towarzyszyć. Myślę, że do tego to zmierza. Historia z opowiadania krzyczy o ciąg dalszy.