Klub Literacki RUBIKON
Klub Literacki RUBIKON

Tolkien i manichejska wizja świata

     Jako młoda osoba zafascynowałam się twórczością Tolkiena i szybko połknęłam większość jego dzieł. Najtrudniej czytało mi się „Silmarillion”, ale też najbardziej zapładniał moją wyobraźnię. Tytuł ten pokazywał w pełni rozmach jego wizji. Już wtedy widziałam wady  twórczości tego autora, przynajmniej tak mi się wydawało. Przede wszystkim widziałam zbyt jasny podział na dobro i zło. Dał on początek nowemu gatunkowi i zdecydowanie tych twórców, którzy rozwinęli później fantasy, bardziej pokochałam. Jednak zawsze łatwiej coś przerabiać, niż wymyślać od zera, oddawałam mu więc należne miejsce w swojej biblioteczce. Poza tym dało się zauważyć brak większej liczby postaci kobiecych, istotnych dla fabuły. Tolkien wprawdzie stworzył Galadrielę, wspaniałą władczynię, w większości jednak brak rzeczywiście pierwiastka kobiecego. Wynika to zapewne z umysłowości i doświadczeń autora. W jego świecie kobiety zwykle nie odgrywały dużej roli w armii. Był ścisły podział na dwie rzeczywistości, męską i żeńską i tylko pojedyncze jednostki przechodziły z jednej do drugiej. W ten sposób odtworzył sobie znany świat. Lepsze to, wydaje mi się, niż stworzenie protagonistek nieudolnie, według własnych wyobrażeń, bez potrzebnego doświadczenia, co czynią czasami autorzy nawet w obecnych czasach. Zresztą można by dyskutować, jak dalece autor może przekroczyć własne doświadczenie w swojej twórczości, dostrzec coś, co w jego życiu było niedostępne lub niewyrażane. O takich autorach mówi się, że wyprzedzili swoje czasy. Tolkien raczej też tego dokonał, ale nie w tym obszarze.
    W dyskursie o dziełach Tolkiena przewija się też oskarżenie o rasizm. To musi obecnie denerwować część odbiorców, gdy idealne, białolice elfy reprezentują idealne dobro, a ciemniejsze, z kulturą przywodzącą na myśl jakieś koczownicze plemiona, reprezentują wyłącznie siły zła. Nie znam jednak jawnie rasistowskich wypowiedzi czy pism Tolkiena. Inny znany pisarz, choć z gatunku s-f, Lovecraft, jawnie był rasistą. Mimo to jego wizja też zadomowiła się w popkulturze. Zresztą mnie też uwiodła. Cthulhu i jego towarzysze to nawet nie przerobione przez zło elfy, ale istoty z kosmosu (tak, to nie demony), w których nie ma nic ludzkiego. Lovecraft był dzieckiem szalonego syfilityka, bał się zarazy w sensie metaforycznym i dosłownym. Łatwiej mu było sądzić, że zło do jego domu przyszło z zewnątrz, z kosmosu, albo jako ziemska plaga, w każdym razie od jakichś Obcych. Ponieważ jednak umiał plastycznie opisywać to, co dręczyło jego umysł, znalazł duże grono entuzjastów i naśladowców, choć jak to bywa, nie od razu.
    Nasze czasy przyniosły niezliczone adaptacje, gry komputerowe i planszowe oraz RPG, filmy, komiksy i mnóstwo innych nawiązań w twórczości innych autorów, do jego dzieł. Też pewnie dlatego, że ten dualistyczny podział nie był widoczny na pierwszy rzut oka. Trzeba było dobrze poznać życiorys autora, by niewłaściwych poglądów się doszukać. U Lovecrafta zło jest absolutne, tak jak szaleństwo, nie ma tu zbyt wiele miejsca dla dobra, jeśli zaistnieje, jest zwykle szybko miażdżone. Jest to zbyt abstrakcyjne dla większości, by odnieść w jakiś sposób do własnego życia, jeśli nie jest się pogrążonym, w podobnych co autor, obsesjach.
    Obrywa się częściej Tolkienowi (choć rasizm Lovecrafta obecnie wypłynął bardziej w dyskursie i powstał serial „Kraina Lovecrafta”, zmieniający akcenty), który przedstawił manichejską walkę dwóch sił, przyznając zwycięstwo dobru. Podoba się to konserwatystom, choć wcześniej był ulubieńcem hippisów. Czy ci młodzi ludzie zachłysnęli się tylko nowatorskim światotwórstwem,  bez namysłu nad przesłaniem? A może teraz coś pomijamy? Powrót do Śródziemia zaliczyłam po ekranizacjach Jacksona, które mnie zachwyciły. Wyczekiwałam na kolejne części i szłam do kina, zbierałam pocztówki z aktorami itp. Ta seria zostanie w moim sercu na zawsze. Nawet cieszyły mnie niektóre momenty „Hobbita”, choć dość  cienka książka wydłużona do trylogii dla pieniędzy, z dopisanymi przez scenarzystów wątkami, pogrzebała tę franczyzę. Jackson odtworzył głównie estetykę tolkienowskich opisów, mało zaznaczając jakieś światłocienie w samej opowieści. Może nie miał czego zaznaczać, bo takich rzeczy w materiale źródłowym nie ma? Być może każde dzieło jest częścią swojej teraźniejszości, a kolejne pokolenia odbijają się w nim, jak w lustrze. Zmiana w nas zmienia to, co widzimy w książkach napisanych dekady wstecz. O ile bardzo byłabym zainteresowana filmowym przedstawieniem życiorysu Lovecrafta, a tyle Tolkiena życie nie wydawało mi się interesujące. A właśnie jego biografia została sfilmowana. Do tej pory jeszcze nie widziałam „Tolkiena” Dome Karukoskiego, ale w najbliższym czasie to nadrobię. Na podstawie życiorysu Lovectrafta raczej nie powstanie komercyjny hit, może kiedyś dobry film niezależny. Osłonięcie tego, co kryje się za Przedwiecznymi, przytłaczający dramat jednostki, prawda, że to nie jest rozrywka jak z kolejki w domu strachów w wesołym miasteczku, odebrać by mogło zysk z franszyzy. Doświadczenie wojny Tolkiena było typowe dla jego pokolenia i wydawało się  odległe od doświadczeń mojego. Teraz widzę znów, że udział w masowym zabijaniu w naszej części świata nie jest czymś niezwykłym. W pokojowych okresach łatwo jest dostrzegać niuanse, mamy czas się zastanawiać. Ukraińcy teraz nazywają orkami atakujących ich Rosjan. To też pewnie nie jest do końca uprawnione. Zawsze odczłowiecza się jednak przeciwnika. To nie jest tylko efekt zaczadzenia nienawiścią, to kwestia przetrwania. Gdy spotykamy drugiego człowieka na terenie objętym działaniami wojennymi, kluczowe znaczenie ma to, czy jest z naszej rasy, państwa lub narodu. Od tego głównie zależy czy skończy się to udzieleniem sobie wzajemnie pomocy, czy walką. Mogą być jakieś wyjątki od tej reguły, jednak głupotą byłoby nie zakładać, że to jedna jedyna cecha nie  determinuje kto wróg, a kto przyjaciel. W czasach pokoju wydaje się to absurdem.
    Podobnie jest z komiksem „Maus” Arta Spiegelmana, wywołującym burzę w niektórych kręgach. To powieść graficzna, w której Niemcy są przedstawieni jako koty, Żydzi jako myszy, a Polacy jako świnie. Upokarza to w pewien sposób wszystkich, nawet Żydów, czyniąc z nich wyłącznie bezsilne ofiary. Niemcy w takim ujęciu są wyłącznie oprawcami. A Polacy wyłącznie żerującymi na krzywdzie. Nie chodzi o to, że tak widzi świat autor. Odtwarza on wizję świata swego ojca, Władka Spiegelmana, który to wszystko, co pokazuje komiks, przeżył. A przeżył m.in. dlatego, że przyjął te proste założenia. Zresztą postać ojca nie jest jednoznaczna. Autor nie oszczędza głównego bohatera, mimo że to rodzic, ale trzeba się wczytać, aby to dostrzec. Jak u Tolkiena, jak w „Maus” i znów za oknem, blisko nas, jest podział na przedobrych i przezłych. Z takich doświadczeń coś możemy wynieść, jakąś naukę dla siebie?
    Chyba nic z przekazu autora nie zrozumieli twórcy serialu „Amazona” „Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy”. Na tej platformie uwielbiam inne produkcje, takie jak: „the Boys”, „the Expanse” czy „Carnival Rowe”. Jeśli chodzi o „Pierścienie Władzy”, nie mogę przyznać racji hejterom, że to dno kompletne. Może dlatego tak myślę, bo pod wpływem recenzji, nie miałam żadnych oczekiwań. Dobre to jednak też nie jest. Autorzy postanowili poprzerabiać Tolkiena na nowoczesną, według nich, modłę. Obsadzili m.in. czarnoskórych aktorów w rolach elfa i królowej ludzi. W ich wersji Śródziemia nasze rasowe podziały zdają się nie istnieć, są tylko antagonizmy między zmyślonymi rasami. Nasze rasy istnieją, tylko mają takie samo znaczenie jak kolor włosów czy oczu - neutralne. Elf może być zarówno chudym, przypominającym angielskiego dżentelmena białym, jak i umięśnionym, czarnoskórym superbohaterem. Oczywiście wcześniej w popkulturze czarnoskórzy nie byli tak często obsadzani. Nie przeszkadza mi to zupełnie, dla mnie to nie ta wada zniszczyła serial. Oglądając, szybko przestałam zwracać na to uwagę, stało się to dla mnie przeźroczyste, nieistotne. Czy jednak to duża zaleta? Moim zdaniem, zanim coś nie będzie miału znaczenia, trzeba się rozliczyć z przeszłością, inaczej nie będzie to mocno rezonować z odbiorcami. Istotną przeróbką tolkienowskiej historii byłoby to, gdyby skojarzenia z naszą rzeczywistością były oczywiste, ale w innej konfiguracji. Można by uczynić wszystkich przedstawicieli wysokich elfów czarnoskórymi. Można by też takimi uczynić wyłącznie rasę orków i ukazać, że tylko legendy i dawne pogłoski, bez oparcia w faktach, uczyniły z nich  jedynie istoty zła, a w rzeczywistości byliby, jak wszyscy inni w Śródziemiu. To by prowokowało jakąś refleksję, być może u kogoś wywołało szok czy gniew, ale nie pozostawiało obojętnym. Nie trafiłoby jednak do wszystkich grup docelowych, określonych przez marketing platformy. Jakby twórcy mówili: chcemy równości i zmian, ale bez przesady, nic bardzo odważnego nie zrobimy, chcemy się przede wszystkim podobać.
    Wróćmy jednak do literackiego pierwowzoru. Wydaje mi się, że Tolkien chciał coś opowiedzieć swojemu pokoleniu i następnym, pokazując uniwersalne prawdy, specjalnie więc zamiast realnie istniejących państw opisał zmyślone krainy. Pozbawił w ten sposób historię związków z bieżącą polityką, ale nie skojarzeń z naszymi prawdziwymi wojnami. Zapomnieli twórcy „Pierścieni Władzy”, że w oryginale nie o pierścień w istocie  chodziło. Tolkien stworzył drużynę, aby pokazać, że wydarzenia w mikroskali też mają znaczenie, że jednostki mają wpływ na bieg dziejów. Czy zawsze tylko niezwykłe, wybitne jednostki? W tym całe sedno. W drużynie pierścienia do decydującego zadania nie wybrano Galadrieli, Gandalfa, Aragorna czy Legolasa. Wybrano hobbita Froda, niebędącego nigdy władcą, ani pretendentem do tronu, magiem czy bohaterem. W powieści jest wyraźnie zaznaczone, poprzez wypowiedzi Gandalfa czy Galadrieli, że właśnie przez swoją moc i wielkość nie są odpowiedni do dostarczenia do wulkanu pierścienia i go tam wrzucenia. Władza, którą daje artefakt, mogłaby dla nich być zbyt pociągająca i pogrążyć ich. Zdają sobie z tego sprawę i świadomie ograniczają się, przekazując zadanie komuś, kto nie ma żadnych ambicji dowodzić innymi. Jednak to nie Frodo ostatecznie pozbywa się pierścienia. I jemu ciążą na psychice przeżycia związane z wyprawą i oddziaływania przedmiotu, który ciągle nosi przy sobie. Wojna zmienia nawet najszlachetniejsze moralnie jednostki, na każdym zostawia piętno. Jest to ukazane realistycznie, choć oczywiście heroizm też pojawia się na każdym kroku. Autor w opokach pierwszej wojny światowej widział i odwagę i poświęcenie, nie możemy być tak cyniczni, by stwierdzić, że to niemożliwe, słyszymy teraz o takich aktach w wiadomościach. To ostatecznie Gollum, będącym kimś bezgranicznie opanowanym przez moc zła, niczym narkoman pożądając swego skarbu, ginie w wulkanie razem z nim  przypadkowo i przypadkowo przyczynia się do zwycięstwa dobra. Frodo mógł zawieść, oświadczył, że chce pierścienia dla siebie. Pomógł czysty zbieg okoliczności. Choć może nie do końca, ponieważ Gandalf polecił ciągnąć ze sobą zdeformowaną istotę, jakby przeczuwając, że może się przydać. Zło jest przepotężne i nikt nie jest pozbawiony tego pierwiastka. Zło nie ginie, bo dobro lepiej walczy, tylko od samej swej natury, w niej jest wpisany upadek zła. Tolkien pokazuje, że ciężko w najokrutniejszych czasach ocalić człowieczeństwo.
    Gdy na granicy stanęło tysiące uchodźców i władze ukraińskie zdecydowały, że kobiety i dzieci mogą przejść, a mężczyźni mają walczyć, znów dla tych ludzi świat rozerwał się  na dwie rzeczywistości, męską i żeńską. Choćby sami uczestnicy tych wydarzeń bardzo tego nie chcieli. Jakbyśmy z nimi cofnęli się w czasie o wiele lat. To jak powrót Saurona, w którego bohaterowie literaccy nie mogli początkowo uwierzyć.  Zawsze powraca w pełni sił atakującej armii, a w czasach pokoju, gdy wydaje się całkowicie pogrzebany, czai się na dnie umysłu każdego z nas.
    W memach często jest wytykana Tolkienowi pewna nielogiczność. Znane, wielkie orły. Chodzi o to, że na ich grzbietach mogły latać postaci. Czemu Gandalf kogoś na nich nie wysłał, by wrzucił z góry do krateru ten pierścień i koniec historii? A może to nie dziura fabularna, przeoczona przez autora? Czy by to nie było pójście na skróty? Pierścień władzy i potężne orły razem. Czy przypadkiem by nie zawróciły? Ważne są te wielkie wydarzenia, ale ostatecznie to proste gesty ocalają. To jest prawdziwe przesłanie dzieł Tolkiena. Dla nas i na nasze czasy też.


autor: Maja Hypki-Grabowska
ostatnia modyfikacja: 2023-03-06




Ta praca należy do kategorii:




Średnia ocena pracy to:
Ilość głosów: 0

Zaloguj się aby mieć możliwość oceniania prac.



Komentarze (2):


2. 2023-03-08

Dziękuję :)


Podpis: (A) Maja Hypki-Grabowska



1. 2023-03-07

Wspaniały felieton, brawo, Maju. Pozdrawiam.


Podpis: (A) Marcin Kwilosz



komentarze  autor