dręczyły mnie dni pomiędzy snami o kobiecie,
którą podziwiałam bez biżuterii i makijażu.
żyłam z nią w mieście, które nagle gasło,
jak zdmuchnięty śliną płomień na czwartych urodzinach
od początku. na naszych białych parapetach
miałyśmy dużo doniczek, wypełnionych tylko
żyzną ziemią. bezkwietne było to nasze
pękające w szwach życie.
czasami obejmowała mnie bezradnie
szeptem, gdy stopy zamarły akurat w zaułkach
doskonale kryjącej czerni.
przesadzając w dzień kwiaty, nie mówiłam o niej
nikomu. wiedziałam jednak, że czekam
na tę niewysoką kobietę,
która nie więdnie, nie kruszy.
autor: Barbara Elmanowska
ostatnia modyfikacja: 2014-10-11
Ta praca należy do kategorii:
Komentarze (0):