Zima roku 1969/70 była bardzo śnieżna i mroźna.Wszyscy pracownicy PKP, żyli alarmami śnieżnymi, ogłaszanymi co chwilę. Pracowałem wtedy na stacji Kuźnice Świdnickie Osobowe. Stacja Wałbrzych Główny do pociągów pasażerskich, doczepiała parowóz, aby dwom lokomotywom łatwiej było przebijać się przez zamieć i zaspy, tworzące sie na torach. Zmiennik zadzwonił, że czeka na pociąg, na sąsiedniej stacji i nie ma czym przyjechać. Bez zmiany, posterunku opuścić nie wolno... Około godz.19.30 dyspozytor odcinkowy, powiadomił mnie, że ze stacji Wałbrzych Główny, odjedzie pociąg osobowy Nr.22019, ciągniony lokomotywą elektryczną EU07. Na czole pociągu, będą dwa parowozy Ty2 i pług odśnieżny. Pług nie posiadał własnego napędu, więc do obsługi miał dwa parowozy. Pług i parowozy miały zostać u mnie i oczyścić szlaki do Mieroszowa i Boguszowa, oraz łącznicę, Kuźnice Świdnickie Osobowe-Wałbrzych Szczawienko, przez Szczawno Zdrój. Pociąg Nr.22019, został powiadomiony rozkazem szczególnym "O", o sposobie wykonania pracy manewrowej.Parowozy pchające pług pojechały do Mieroszowa, a pociąg Nr.22019 do Jeleniej Góry.Zerknąłem na termometr zewnętrzny, temperatura spadła do -25C. Zawieja nie ustawała. Dyżurny ruchu stacji Boguszów, zamówił pociąg, jako CX. Powiedział, że na pługu jedzie moja zmiana. Zamówiłem pociąg dyżurnemu stacji Szczawno Zdrój i wyszedłem przed nastawnię, aby jechać do domu. Igiełki mrozu, bólem przeszyły rozgrzane płuca. Było około godz.23.00, gdy zobaczyłem światła zbliżającego się pługa i posapywanie parowozów. Zgrabnie zatrzymali się przy mnie, zmiennik wysiadł i biegiem oddalił się w kierunku nastawni.
Ja szybko wsiadłem. Mieszkałem wtedy w Wałbrzychu i od stacji Biały Kamień, dzieliły mnie 4km marszu. Między domami, gdzie jeździły odśnieżarki nie było groźnie. Gdy wsiadłem, parowozy zagwizdały i z mozołem, zaczęły przebijać się przez zaspy. Po minięciu ostatnich świateł stacyjnych, ogarnęła nas nieprzenikniona biel, której nie dawały rady silne reflektory pługa. Tor biegł w wąwozie, więc odgarniany śnieg całkowicie zakrywał lemiesze pługa. Łącznica Mezimesti-Kuźnice Osobowe-Wałbrzych Szczawienko miała znaczenie strategiczne, ciągle musiała być przejezdna. Dochodziła północ. Z wąwozów wyjechaliśmy na otwartą przestrzeń. Śniegu było jakby trochę mniej. Jeszcze tylko zakręt w lewo, przez krótki wąwóz i wysiądę na stacji Biały Kamień.
Nagle pług zakolebał się na boki i zaczął jechać prosto pod skarpę, coraz dalej od toru. Po chwili, przechylił się na bok i stanął. Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie była już obsada obu parowozów. Okazało się, że pług jest wykolejony wszystkimi osiami, jeden z parowozów tendrem a w drugim spadła z toru oś toczna. Zawieja ustawała. Nikt nie wiedział, co z tym fantem zrobić?.Ja wpadłem na pomysł, aby jeden grubiej ubrany pracownik udał się ze mną na komisariat MO, skąd powiadomimy dyspozytora PKP.
Jeden z pomocników powiedział, że się poświęci.
Wdrapaliśmy się z trudem, na skarpę.Śnieżyca ustała całkowicie i przez chmury nieśmiało zaczął przedzierać się księżyc.Stwierdziłem, że jesteśmy w pobliżu nieczynnego przejazdu kolejowego, od którego biegła polna droga wzdłuż cmentarza, do ulicy Piaskowej a dalej do ulicy Lenina. Tam już bylibyśmy bezpieczni, wśród domów i ludzi. Ale, drogi nigdzie nie było, tylko zaspy i śnieg. Koło cmentarza zauważyłem ciemne plamy ziemi, gdzie śnieg został zwiany z pól przez wiatr.Powiedziałem pomocnikowi, że musimy iść przez cmentarz, tam będzie mało śniegu.
Odpowiedział, że się bardzo boi, a jest już po północy. Powiedziałem, że nie należy bać się umarłych, tylko żywych.Spokojnym głosem oświadczyłem, że pójdę pierwszy a on niech idzie po moich śladach, będzie mu łatwiej iść. Drżącym głosem wyraził zgodę. Szliśmy obaj w kierunku cmentarza, brnąc po pas w śniegu. Na plecach czułem oddech mego przyjaciela niedoli. Przez uszkodzony płot, weszliśmy między pierwsze groby. Nagle, zauważyłem ogniki o mdłym, trupim blasku, pełzające po krzyżach, drzewach i grobach wystających spod śniegu.
Próbowaliśmy biec, ale nogi mieliśmy jak z kamienia, a ogników przybywało. Zaczęły pełzać po naszych płaszczach, czapkach i rękawicach.
Mokrzy ze strachu i zmęczenia, z trudem wydostaliśmy się za cmentarną bramę. Zaczęliśmy biec. Po 100, czy 200 metrach, zatrzymaliśmy się dla zaczerpnięcia tchu. Odwróciłem się i zobaczyłem całun mgły, unoszący się nad cmentarzem. Był, jak biały słup unoszący się do nieba, podświetlony jakimś trupim blaskiem. Byliśmy już wśród domów. Dowlekliśmy się do komisariatu MO, gdzie dyżurny poczęstował nas herbatą. Długo nie mogliśmy dojść do siebie.
Powiadomiliśmy odpowiednie służby PKP. Pomocnik oświadczył, że nie wraca już na parowóz, ponieważ drugi raz by tego nie przeżył i pierwszym autobusem wraca na stację. Ja poszedłem do domu...
...Któryś z kolegów powiedział, że pomocnik, tydzień, po owej przygodzie zmarł na zawał serca. Łącznica, o której mowa malowniczo wiła się u podnóża góry Chełmiec, ale została definitywnie zamknięta i rozkradziona przez złomiarzy, łącznie z urządzeniami stacyjnymi i torami. Jej niewielki odcinek ze stacji Wałbrzych Szczawienko służy PKP do obsługi prywatnych bocznic, a kończy się w okolicy ul.Kasztelańskiej.
Na cmentarzu przy ul.Piaskowej, gdzie to się wydarzyło, spoczywają moi kochani Rodzice, a ja podczas palenia zniczy w Święto Zmarłych, z uczuciem strachu wspominam tę historię.
Do tej pory, nikt nie wie co to było?
Wspominam, tez nazwiska i twarze kolegów, którzy uczyli mnie kolejowego rzemiosła a których nie ma wśród nas.
Przepraszam wszystkich bardzo, że podaję stare nazwy stacji i ulic, ale
chciałem, aby wszystko zgodne ze stanem faktycznym na owe czasy!!!
autor: Zbigniew Szałkiewicz
ostatnia modyfikacja: 2010-01-31
Ta praca należy do kategorii:
Komentarze (6):
Tu wyjaśnienie jest bardziej chemiczne.Przy dużym mrozie kurczy się ziemia i
pęka.Gazy i fosfor wydobywają się na powierzchnię i przy zetknięciu z powietrzem następuje samozapłon.Jest to zjawisko bardzo porównywalne z
ognikami na bagnach.Ale jedno mnie dziwi dlaczego te ogniki pełzały po
moim mundurze?
W jednym się z Panem zgadzam,chodzi mi o to że bardziej trzeba się bać żywych niż zmarłych.
Ja na pana miejscu bała bym się przejść przez cmentarz zmarłych.
pozdrawiam weronika