Klub Literacki RUBIKON
Klub Literacki RUBIKON

Życie upływa

Pon. Ja

Wt. Ja

Śr. Ja

Sob. On

 

    Życie upływa a my w dalszym ciągu istniejemy. Ja i mój przyjaciel. Wpadaliśmy sobie w objęcia sobotniego (a nawet już piątkowego) wieczoru. Zawsze mnie intrygował fakt, cóż on porabiał gdy był głęboko schowany w swym małym mieszkanku, bo przecież nie mógł tak po prostu zniknąć i przy końcu męczącego tygodnia znów się pojawić. A może mógł? Nie pojawiał się przez większość mego nudnego, zwyczajnego, szarego oraz męczącego życia. Więc jak to się działo, że rodził się pod koniec tygodnia, by znów późnym, niedzielnym wieczorem odejść w niebyt mego istnienia. Mimo wszystko kochałem go bardziej niż siebie, uwielbiałem ponad wszelką wątpliwość, akceptowałem jego wady (bo przecież zalet nie miał) i poddawałem się jego woli, bez groźby, bez prośby, tak po prostu bez przymusu, nie stawiając warunków i nie oczekując w zamian nic. Mój przyjaciel, moje alter ego a przede wszystkim i ponad wszelką wątpliwość mój Demiurg. Trudno powiedzieć dlaczego kochałem właśnie jego, bo przecież było tylu innych. Trwałem przy nim, chciałem (a może nawet nie mogłem przestać) na niego patrzeć. Wdychanie jego słodkawego aromatu, muskanie delikatnie jego zimną talię, delektowanie się jego nie powtarzalnym (za każdym razem innym) smakiem, stawało się to moją obsesją w piątkowy, sobotni i niedzielny wieczór. Mój ukochany i moja spełniona kochanka absorbował niemal każdą mą myśl. Gdy wstawałem, gdy szedłem oddawać mocz, gdy jadłem, pracowałem i gdy szedłem spać. Przez większość dnia przywoływałem jego goryczkowy smak, by następnie i w końcu oddać się rubasznej przyjemności obcowania z nim. Niewątpliwie mogę powiedzieć, iż jest on sensem mego życia, krwią dla mych żył i nektarem dla mych ust.

    Odczuwam dziką przyjemność gdy upływa kolejny mało znaczący tydzień i w końcu mogę pójść spotkać tego jedynego, za którym tak tęskniłem. Gdy szeroko uśmiechnięta kelnerka dostarcza go do mego stolika nie mogę się pohamować i nim zdąży odejść proszę o dostawę następnego. Przeżywając wręcz nieludzie katusze w oczekiwaniu usiłuję się opanować, by przy następnym z nim zetknięciu móc delektować się jego złotym kolorytem i bez przeszkód wchłaniać go w ślimaczym tempie. O to jest piękny, wypełniony po brzegi i uwieńczony śnieżnobiałą, puchatą pianą, me piwo, mój sens życia i mój ideał. Gdy docierałem do dna pokalu, napotykałem mnie, ale jednak kogoś innego, tego drugiego. Zadowolonego z siebie, upojonego swym istnieniem, bez zmartwień dnia powszedniego.


autor: Joanna Lewandowska




Średnia ocena pracy to:
Ilość głosów: 0

Zaloguj się aby mieć możliwość oceniania prac.



Komentarze (1):


1. 2006-11-23

No cóż...Mi się to opowiadanie podoba bardzo. Można je odczytać na wiele sposobów: jako żart, przestroga, przykład sztuki pamiętnikarskiej, kondycji znacznej części populacji ludzkiej. No naprawdę fajne
Podpis: Maja Hypki



komentarze  autor