Marcin Kwilosz: Naszym gościem jest dzisiaj Florian Konrad (właść. Rafał Ganżuk), wybitny poeta, prozaik, erudyta, człowiek posiadający ogromną wiedzę z różnych dziedzin, na pewno jeden z najwybitniejszych współczesnych twórców. Czytając jego teksty wpływamy na głębokie i nieokiełznane wody liryki i prozy. Autor 32 książek m.in. zbioru opowiadań Przedromantyka (8 tomów), powieści Kwadriduum, Wypadowy twór anormalny, Złoród, Tapiseria, tomików wierszy Mioklonie, Wywiedzenia, Demodlitewnik. Swoje teksty publikuje również w internecie m.in. na Portalu-Pisarskim.pl, kilku grupach (Facebook), a od paru miesięcy także w Bractwie Poetyckim „Abbatia”.
Witaj. Dziękuję, że zgodziłeś się na wywiad.
Czy prawdą jest, że historia rodziny Ganżuk wiąże się z ziemiami, na których obecnie znajduje się Ukraina? Istnieje też legenda związana z nazwiskiem?
Florian Konrad: Witaj. Ależ spoko, cała przyjemność po mojej stronie :) Fakt faktem, nazwisko mam wybitnie ukraińskie. Jako ciekawostkę dodam, że w całej Polsce noszą je tylko dwie osoby: ja i mój tato. Co do jego korzeni: spójrz, proszę, czego się dokopałem. Z tanslatora:
„Nazwisko Ganzhuk pochodzi od pseudonimu Ganzha. Według jednej wersji przydomek Ganja wywodzi się od gwarowego ukraińskiego słowa „ganja” – „wada”, „wada fizyczna wynikająca z choroby lub uszkodzenia ciała, a także wrodzona”. W związku z tym kalekę można nazwać Ganja. Według innej hipotezy przydomek ten pochodzi od nazwy jednej z osad. Wiadomo, że na południu Rosji, niedaleko Tuapse, znajduje się wieś o nazwie Ganzha, której nazwa pochodzi od płynącej w tych okolicach rzeki Ganzha. Według jednej wersji słowo to oznacza „skarb”. Nie mniej znane jest starożytne miasto Ganja (Ganja), drugie co do wielkości miasto w Azerbejdżanie, założone w VIII wieku. pne mi. Była częścią Persji, Gruzji i Rosji. Być może przodek właściciela tego nazwiska mieszkał na terytorium dawnego Chanatu Zakaukaskiego”[1].
Po wpisaniu nazwiska w Google wyskakuje moje skromne osobiszcze, jak i... informacje o katastrofie śmigłowca Mi-8 podczas misji zrzutu mieszanki dezaktywacyjnej na dach maszynowni bloku energetycznego nr IV Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej, w 1986 roku, notabene roku mojego urodzenia. Zginął m.in. Nikołaj Aleksandrowicz Ganżuk (ur. 28 lutego 1953, zm. 2 października 1986) - starszy chorąży (mechanik pokładowy)[2].
Jakaś rodzina? Może miliardowa woda po kisielu...
Wiem, że tak ultrarzadkie w Polsce nazwisko stanowiłoby pewien mój wyróżnik, nie jest ośmieszające, ani nie przywodzi na myśl kogokolwiek innego (nie jestem Rafał Kaczyński, Mickiewicz, Rafał Kossak, czy -o zgrozo!- Rafał Trynkiewicz), nie miałem w rodzinie, nawet najdalszej, kogokolwiek znanego, wiec uniknąłbym zbędnych, a dla mnie nawet i krzywdzących porównań ze słynnym wujaszkiem, stryjenką, czy innym dziaduniem, co to wiersze pisał, rzeźby lepił, albo na takiej, czy innej wojnie się zasłużył, nie muszę się też niejako chować za pseudonimem.
Jednak wolałem i wolę pisać jako Florian Konrad. Nierozerwalnie zrosłem się z tymi moimi dwoma imionami.
Jakim byłeś dzieckiem, z „rogami”, czy z „aureolą”?
- Oj, zdecydowanie „z aureolą”. Nie psociłem (jakkolwiek by to rozumieć), nie przeklinałem, nie paliłem, nie piłem alkoholu, nie byłem zdemoralizowany.
Teraz, co widać, słychać i czuć, bardzo się popsułem, hi, hi, zszedłem na pięknie złą drogę.
Mały Rafałek był dzieciakiem zatopionym w książkach, do tego szalenie twórczym, poczynając od preferowanej zabawy (wycinanie z papieru potworów, mutantów, demonów, czortów wszelakich, nadawanie im jak najfantazyjniejszych kształtów), poprzez rysowanie, malowanie, wycinanie, etc. A to zrobiło się farbę olejną z plakatówek i pasty do zębów, namalowało nią autoportret na starym, łazienkowym lustrze, a to zwiozło z rodzicami z grzybobrania... końskie i krowie czaszki, pomalowało je plakatówkami, a to zrobiło plenerową, podwórkową galerię obrazów wystawiając je, mordziszcza diabelskie namalowane na płytach wiórowych ze starych mebli, wzdłuż ogrodzenia, a to powycinało ze zdjęć ze starych Żyć na gorąco, Super Expressów... wszystkie głowy, ponaklejało je na plakat jakiegoś durnego Kelly Familiy czy innego zespołu, którego nie słuchałem, stworzyło mega wielki kolaż nachodzących na siebie twarzy (miałem 10 lat, do tej pory nie wiem, skąd mi się to wzięło i czemu, poza uwolnieniem z siebie pokładów kreatywności, miało służyć). Oj, kochało się zabawę i sztukę. Zabawę w sztukę. I kocha się nadal!
Znalazłem informację, że pierwsze opowiadania wrzuciłeś w ogień. Jaka była ich tematyka i czemu zostały spalone?
- To nie opowiadania. Dwie pierwsze powieści, jak ja to ładnie nazywam „opublikowałem w ogniu”. Pierwszą napisałem w 1998 roku, mając 12 lat. Całe wakacje nad zeszytami w kratkę. W następnym roku - kolejna, SF, powieść szkatułkowa, kolejne wakacje spędzona (strawione!) nad zapisywanymi zeszytami. W sumie było ich kilkanaście. Pierwsza powieść - o dwóch kolegach, którzy, zwiedzając opuszczone domy w piwnicy jednego z nich znajdują fałszywy skarb, druga - typowe, dziecięce S-F: „dzienniki gwiazdowe” (śmiech).
Nikomu nie dałem do przeczytania owych „arcydzieł”. Nawet mamie. Choć zdobywałem pierwsze szlify, fakt faktem - dwa razy zmarnowałem wakacje.
W czasach liceum spaliłem owych kilkanaście zeszytów, uznałem (i słusznie), że tylko na to zasługują te pierwociny, poza tym, co innego wówczas było mi w głowie: Motoryzacja. Pasja literacka w okresie buntu znacznie przygasła, nawet lektur szkolnych nie chciało mi się czytać. Swoje pisańsko uznałem wówczas za zamknięty rozdział, wręcz za jedną z zabaw, czymś, czego poniechałem definitywnie wraz z okresem adolescencji. Bo taki duży, kilkunastoletni, a więc niemal dorosły Rafałek nie wycina potworów z papieru, nie pisze fantastyki, nie czyta już komiksów, czy książek dajmy na to Lema. Bo przecież, hi, hi, nie uchodzi.
Miłość do literatury odziedziczyłeś po mamie?
- Zdecydowanie: tak! Choć czytała głównie kryminały, uwielbiała Joannę Chmielewską, i wiem, że nie spodobałaby się jej proza, jaką tworzę, muszę przyznać, że tak, mama była największą miłośniczką książek w mojej rodzinie i mam to po niej. Został po niej cały regał peerelowskich kryminalisk.
Tato coś tam za młodu czytywał, jakieś „tygryski”, książki wojenne. Ale rzadko i, z całym dla niego szacunkiem, ale tato nie kojarzy mi się z książkami.
Większość Twoich książek zdobią ilustracje stworzone przez naszą przyjaciółkę Agnieszkę Miodowską. Czym kierujesz się wybierając grafikę na przednią stronę okładki?
- Jedyne kryterium: by było to w jakikolwiek sposób estetyczne. Więc albo są to zdjęcia przyrody, mojego autorstwa, albo abstrakcyjne grafiki Agnieszki.
Fotografujesz, jedno zdjęcie przedstawia płonący walkman, to miał być symbol zmian, jakie niosą nowoczesne czasy?
- Ależ we mnie drzemie całkiem spory piromaniaczulek. Lubię niszczyć rzeczy, być reducentem. Jak to rzekł jeden z bohaterów jakiejś kreskówki, robot, : „Destrukcja jest lepsza od konstrukcji”. Jeśli przed ostatecznym wyrzuceniem do śmieci rozwaliłem zepsuty telewizor, spaliłem niedziałające klawiatury, walkmany (niejeden!), to... i zabawa przednia (mam frajdę jak kilkulatek) i zdjęcia jakieś się porobiło, obrazujące składanie, hi, hi, ofiary całopalnej. Po co to, czemuż, ach, czemuż czyni to niemal czterdziestolatek?
Po to samo, po co Rafał-pierwszoklasista malował znalezione w lesie, zwierzęce czaszki. Dla żartu, dla zabawy, na kipy, dla jaj, po nic, po coś, by odwalić jakiś numer, by życie miało nieco absurdalny kształt.
Nie, żebym porównywał się do Władysława Hasiora, który w 1982 roku widowiskowo spalił postawiony pionowo fortepian, ale...hi, hi, coś w tym jest.
Jeśli zaś miałbym użyć jakiegoś symbolu zachodzących zmian, to byłby symbol postępującej w Polsce laicyzacji. No sorrki, ale Nergalem-bis nie będę, nie podrę publicznie Bib... wiecie. Zresztą - nie mam, oddałem do szafeczki bokcrossingowej wszystkie, jakie były w domu.
Jak bardzo kultura masowa wpływa na treść tego, co piszesz?
- To zależy jaka i co przez nią rozumiemy. Odniesienia do realnych ludzi, wydarzeń, dzieł sztuki - oczywiście są, to takie postmodernistyczne. Chyba. Ale nie będę tworzyć nagminnie wielkich ekfraz, budować np. całego wiersza na nich, zatem nie będzie to nigdy wiersz o jednym z obrazów, o filmie, na podstawie i taktujący o nim.
Refleksje, jakie wywołują dzieła sztuki, wydarzenia? Dzielę się nimi w rozmowach ze znajomymi, w wierszach - mało. Staram się, by były dzięki temu bardziej uniwersalne. Choć oczywiście nie żyję w próżni, używam jako mott cytatów z najprzeróżniejszych źródeł, w jednym z najwcześniejszych swoich wierszy śmierć przedstawiłem jako Rosalię Lombardo, raz, albo i więcej, jako Annę Varney Cantodeę, raz napisałem, że byłaby piękną laską z twarzą... Krzysztofa Kononowicza. Raz pojawił się Radosław Kurzyński, lider Przaworządnej Sprawiedliwości (sic!), raz pisałem coś o Britney Spears.
Staram się, by nie było to wręcz felietonistyczne, jak traktują swoje poezje niektórzy, przeważnie nie komentuję bieżących wydarzeń. To takie kruche, ulotne, tymczasowe. Użyjesz jakiegoś „Ale urwał”, nawiążesz do mema, a memy krótko żyją - i za parę lat nikt nie będzie wiedzieć, o co chodzi, pamięć o pierwowzorze zatrze się kompletnie.
Staram się znaleźć w tym równowagę, odniesień do realu używam, powiedziałbym, jak na postmodernistę, choć choroba ciężka wie, w jakim stylu piszę, raczej średnio. Nie idę za przykładem Kaczmarskiego, który tworzył piosneki-refleksje na temat obrazów czy filmów, nie piszę o dramach celebrytów, etc. Nie jestem poe-Pudelek, hi, hi. Pijanego Kwaśniewskiego - śmiało można wykorzystać, jego faux pas raczej będzie znane, gdy my będziemy siwiuteńcy. Amelinium, którego się nie pomaluje - zniknie w mrokach dziejów. Chyba już zniknęło.
Jako ciekawostkę dodam, że pewien pan codziennie publikuje w internecie po KILKA wierszy okołopolitycznych, odnosi się dosłownie do wszystkiego. Chyba siedzi 24/7 przed telewizorem i nabija obie umysł. Coś powiedział Terlecki, coś jakiś Kosiniak-Kamysz - i od razu ląduje to w jego tekstach. Które naprawdę nie dają się czytać. Klimat niby kabareciku politycznego, ale to niemal natychmiast staje się nieczytelne, jak teksty, które padały ponad 30 lat temu w Polskim ZOO.
Książka Niecenzuralnia (2022), to powieść drogi, motyw podróży pojawia się również w wierszach. Jesteś autsajderem, masz w sobie duch wolności?
- Ależ jedno nie wyklucza drugiego, więcej: najczęściej jedno ściśle wynika z drugiego. Jestem skrajnie, wręcz chorobliwie samotniczym człowiekiem, mam Hikikomori, osobowość unikającą w jednym, hi, hi. Poza dosłownie kilkoma osobami nie utrzymuję z nikim bliskich kontaktów. Paradoksalnie: nie znaczy to, że jestem zamknięty w sobie. To nie tak. Jeśli nie muszę - rzadko wychodzę z domu. Bardzo lubię samotne wypady rowerowe, kontemplowanie przyrody, lata, ciepła.
Wolność osobista jest czymś najcudowniejszym, wolność - kocham i rozumiem, wolności za nic w świecie nie chciałbym się wyzbyć. Nawet jej skrawka.
Jest we mnie trochę przeciwieństw. Ten skrajnie nietowarzyski człowiek, który nigdy nie miał komórki, z drugiej strony - wiecznie uśmiechnięty gaduła, nie znosi, nienawidzi i wręcz boi się jakichkolwiek podróży. No przepraszam: płacić, by przeżyć tułaczkę, pobyć trochę na obczyźnie? Jak dla mnie każda podróż jest tułaczką. Wielkie odległości od domu, obcość, tłumy, obczyzna... To przecież brzmi jak średniowieczne narzędzia tortur, hi, hi.
Wiem, jak to brzmi. Jak słowa szaleńca, osoby zaburzonej. Spokojnie, to tylko florkowe, niegroźne dziwactwo. Taki charakter, krypciany. Mam swoją kryptę jak Tomasz Beksiński, z którym mam wiele wspólnych cech.
Nie jestem mizantropem. Poza tym: jak muszę: ruszam szacowne cztery litery z gawry. Albo jak gdzieś w sensownym pobliżu jest koncert. Oby nie disco polo, bo to nie koncert, tylko festiwal lukrowanej słoniny.
Fascynujesz się muzyką klasyczną, operą, lubisz metal. Znasz setki zespołów tego gatunku. Literatura jest, więc środkiem, centralną częścią, łącznikiem tych dwóch światów?
- Racja, wspomniane gatunki muzyczne kocham miłością żywą i nawet mam na przedramieniu wytatuowany czcionką okołogotycką napis BLACK METAL. Do tego darkwave, coldwave, post-punk, rock gotycki we wszystkich odmianach. Każdy rodzaj zimnego, poważnego grania rockowego. I opery seria, smutne arie. Moim ulubionym kompozytorem jest (raczej, bo słabo zgłębiłem temat, jestem tylko słuchaczem, odbiorcą, nie gromadzę informacji na ten temat, zapewne znalazłoby się wielu kompozytorów, których twórczość ceniłbym bardziej) Georg Friedrich Händel, operą? Traviata. Spokojnie, wiem, że to dzieło Giuseppe Verdiego. Tak jakoś wyszło.
Zwyczajnie nie lubię oper buffa, humor sprzed setek lat, jakieś pajace, arlakiny, wesołe czy wesołkowate operetki całkowicie do mnie nie trafiają.
Odkąd mam internet, zapisuje w zeszycie nazwy zespołów bleck metalowych, jakich słuchałem, piosenek, jakie mi podeszły. Samych zespołów w tymże almanachu jest klika tysięcy.. Serio. Ale nie jestem chodzącą Encyclopedią Metallum.
I znów: moje muzyczne gusta znajdują odzwierciedlenie w tekstach, ale nie jest to przesadne, na przykład w powieści Niecenzuralnia ożyli Alexi Laiho i Joey Jordison, lubiani przeze mnie muzycy. W końcu bliższa ciału koszula, niźle sukmana, ale też nie widzę powodu, dla którego miałbym wplatać do swojej książki wątek jakiegoś nielubianego twórcy. By mu dokopać, lekko poznęcać się, w bić szpiluchnę?
Takim małostkowym narcyzem nie jestem.
W twoich książkach można znaleźć różnorakie pojazdy mechaniczne. Ma to związek z jakąś szczególną miłością do mechanizacji?
- Oj, tak. Raczej do motoryzacji, którą, jak typowy facet, lubię. A zwłaszcza dziwaczne, albo przynajmniej niesztampowe pojazdy. Mam w sobie coś z Papcia Chmiela, w komiksach o Tytusie były różne wannoloty, etc. U mnie był morgan 3-wheeler, gaz „buchanka”, i wiele innych.
Absolutnie nie jestem gadżeciarzem, wspomnianego telefonu bez kabla nigdy nie miałem i nie zanosi się na zakup.
Motyw rzeki często pojawiał się w literaturze, dla przykładu: Przygody Hucka Finna, autorstwa Marka Twaina, Huck z niewolnikiem płyną na tratwie w dół Missisipi. W powieści Stefana Żeromskiego Wierna rzeka, to m.in. symbol, który potrafi dotrzymać tajemnicę. Dolina Issy, powieść Czesława Miłosza, akcja toczy się w dolinie rzeki. Czy Bug miał/ma wpływ na Twoją twórczość?
- Nie wiem, czy niestety, ale nie. Mam niedaleko do Bugu, granicy z Białorusią. Poza ostatnim, nieukończonym i nieopublikowanym nigdzie wierszem, nie pisałem o nim.
Kiedy wydasz „bajki dla dorosłych”?
- Każdy mój tekst prozatorski w ogromnym stopniu jest taką bajką.
Hehehe dobrze wiesz, o co mi chodzi ;)
- No dobrze, wiem: o głupawo-zabawne, nieprzyzwoite bajeczki-historyjeczki, jakich dziesiątki układam z nudów, na przykład podczas gotowania, których nie spisuję i migusiem zapominam. Oj, tych psychobajuch nie wydam nigdy. Biednych drzew byłoby szkoda na ich druk!
Jaki wpływ mają na Ciebie i czym są kazania ks. Michała Woźnickiego?
- Świetnie się bawię słuchając „mądrości” tego człowieka, niczym stand-upera, członka kabaretu. Poza teleturniejami nie oglądam telewizji, przerzuciłem się na internet. MNo i znalazłem sobie youtube'owy kanał pełen tyleż szokujących, absurdalnych, co niekiedy smutnych treści.
Czy jest w tym moim oglądaniu człowieka przejawiającego tak wiele negatywnych cech jakaś małość, szczeniacka chęć oglądania kogoś, kto wiele wskazuje, że słabuje na umyśle? Może.
Oglądam, nieraz parskam śmiechem, czy kręcę głową z politowania. Wiesz, że chciałem umieścić w jednej z próz wzorowaną na nim postać? Odpuściłem z przyczyn niejako humanitarnych. O ile bawią mnie poszczególne, wypowiadane z wielka zapalczywością słowa, całe frazy, o tyle muszę, kurczę, spojrzeć szerzej: sam fakt zaburzeń co najmniej emocjonalnych jest bardzo niewesoły.
Ale... jakbym „pożyczył ze świata realnego” takiego przerysowanego kapłana - myślę, że byłoby ciekawie.
Teoretycznie każdy może zostać poetą. Jest to widoczne na licznych portalach społecznościowych. Można odnieść wrażenie, że z dnia na dzień przybywa nowych autorów. Wiele grup liczy ponad dwa tysiące członków. Czy ta ekspansja prowadzi do pewnego rodzaju końca? Dokąd to zmierza? Czy wolność może być negatywna? Powinna mieć jakieś granice?
- Nie będę szczególnie oryginalny odpowiadając na to pytanie. Zwyczajnie trzeba się trzymać jakichś zasad przyzwoitości względem siebie, czytelników i tego co się robi. Czyli nie pisać na ilość, aby więcej „urobku”. Jestem przekonany, że NIEMAL dla każdego poety znajdzie się i powinno być miejsce w sieci.
Oczywiście poezji nienawiści, jakiejś rasistowskiej czy innej parszywie wychwalającej austriackiego malarza akwarelistę, trzeba powiedzieć miłe, kulturalne, sweetaćne „WON”.
Poezyję politykierską, hejtujacą oponentów politycznych radzę wyśmiać.
Twórca może przewidzieć oczekiwania czytelników?
- Oczywiście i cała rzesza twórców tak robi. Dotykamy tu fundamentalnej, całe lata roztrząsanej kwestii, na ile tworzy się dla siebie, na ile dla innych.
Napisze o sobie. Mam pełną świadomość, że pisząc wiersze i weird fiction nie zyskam uznania, nie trafię do tzw. szerszego odbiorcy. Ale naprawdę nie mam takiego zamiaru. Dla kogo piszę? Dla Czytelników, dla siebie, dla swoich kotów, hi, hi. Zwyczajnie nie mogę a i wiem, że bym się źle z tym czuł, gdybym przestawił się na romanse, kryminały, zaczął pisać coś innego. No nie da się, nie do przeskoczenia.
Piszę z wewnętrznej potrzeby bycia twórczym, kreuję, tworzę. A co już się z tym stanie? Zdaję się na komentarze Odbiorców. Jestem tak pociesznym idealistą, że nigdy nie myślałem o tym w kontekście komercyjnym. Naprawdę przekazuję na papier to, co mam pod czachą, wyjmuję świeże, niepoddanej obróbce to, co cię rodzi w psychice. I wiem, że nie mógłbym inaczej.
Stworzenie nowego bytu, towarzyszący temu procesowi rozwój, wymaga poświęceń?
- W moim przypadku - nie. Bohaterowie, jakich tworzę nie odbiegają jakoś szczególnie od zwykłych ludzi, światy, jakie kreuję, są parodią naszego.
Zwyczajnie nie chciałbym robić potężnego reseachu i porywać się na pisanie opowiadania, powieści, których akcja rozgrywałaby się w jakiś szalenie odległym od mojego, środowisku. Nie oszukujmy się: pisząc o książkę o Wielkim Kryzysie z lat 1929–1933, poległbym. Ilość błędów merytorycznych pogrążyłaby ją na samo dno, jak czuję. Choćby nawet było to znów moje kochane weird fiction. I nie pomogłyby potwory, maklerzy-ośmiornice, zjawy straszące na Wall Street.
Zatem wole zostać na Ścianie wschodniej, tu wieść krypciane życie, nie zapuszczać się w odmęty historii. W ogóle nie lubię żadnych odmętów, wolę opary absurdu.
Film Kruk, jeden z Twoich ulubionych, wiem, że cenisz m.in. stare horrory. Czemu warto je oglądać?
- Bo ten film to rock gotycki w czystej postaci! Pomijając tragedię, jaka się z nim wiąże - uważam po prostu, że jest świetny.
W ogóle warto oglądać horrory, nawet te niskobudżetowe i spartolone przez filmowców w każdym możliwym aspekcie. Jako odskocznię od problemów, zgryzot realnego świata radzę włączyć sobie jakiś przyjemniusieńki slasher, gdzie krew się leje kaskadami, trup ściele gęsto, a bebeszęta ofiar uroczo furkoczą w powietrzu.
Co gorsza: piszę to na serio. Małe odmóżdżenie nikomu nie zaszkodziło, obejrzyjmy horrorek, potem wrócimy do podcastów Andrzeja Dragana, czy innych, mądrzejszych treści.
Turpizm, szok estetyczny jako skrupulatna forma poznania, jest potwierdzeniem rzeczywistego świata?
- Tak. Więcej: przeważnie jest mikrym, bladym odbiciem prawdziwych potworności, jakie rozgrywają się na Ziemi. Nie potrzebujemy zmyślonych szatanów, Szeoli, Piekieł, Hadesów. Tak wiele zła, potworności, było, jest i będzie w świecie realnym!
Ja tam (nie zawsze, rzecz jasna) czerpię przyjemność estetyczną płynącą z mrocznych, albo/ i drastycznych treści. Całe rzesze ludzi mają tak samo.
Poza tym nie myliłbym szorstkości, dosadności, z turpismem właśnie. I znów będzie banał: przesada w żadna stronę nie jest dobra. Jakby ludzie kręcili tylko horrory i pisali rzeczy obsceniczne, każda książka należałaby do literatury grozy... a, nic by nie było, bo to przecież niemożliwe.
W drugą stronę to też nie pójdzie: nagle za sprawą czarów nie zniknie metal, każdy mroczny, czy drastyczny wytwór sztuki. Obrazów Beksińskiego nie przemaluje duch Boba Rossa, Zenek Martyniuk nie zje Daniego Filtha, bracia Golec nie przejmą zespołu Gorgoroth i nie zrobią z niej Gorgogolca.
Bohaterowie napisanych przez Ciebie opowiadań posiadają, dość często, nadprzyrodzone, paranormalne zdolności, podróżują w czasie, transformują się itd. Ostatnio powstaje coraz więcej programów o kosmitach, seriale, w których naukowcy wypowiadają się na temat życia na innych planetach, są filmiki na YouTube, NASA publikuje raporty o UFO. Wierzysz w istoty pozaziemskie?
- Jeśli mówimy o UFO, odwiedzających cichaczem Ziemię, porywających krowy, obowiązkowo mówiących po angielsku zielonych chudeuszy z pękatymi głowiami, to oczywiście - nie. Ale nie wykluczam istnienia w bezkresnym, przepastnym Kosmosie innych form życia, może nawet cywilizacji.
Najodpowiedniejsze środki wyrazu we współczesnym świecie?
- W sensie: by odnieść sukces w pisaniu? Pojęcia nie mam, pewnie trzeba brać się za kryminały, albo romanse. Na pewno nie za weird fiction, hi, hi.
Poza tym rada dla wszystkich: a chromolmy współczesny świat, bo wszyscy skończymy na Tik-toku czy Youtube jako samopolajkowani influenserzy bez zasięgów. To taki banał, taka oczywista oczywistość: niech nasze prace przemawiają same za siebie. Masa ludzi czuje palącą potrzebę autopromocji, prezentowania siebie, siebie, pisane z caps lockiem SIEBIE!!!!! Ja nie czuję takiej potrzeby. Niech w tekściorach „się dzieje”, niech tam skaczą potwory, przenikają się światy, odrastają biurowce WTC.
Ja sam pozostanę jaki byłem: wycofany, cichy i niepokornego serca. Nie udaję skromnisia, naprawdę mam bardzo ujemne parcie na szkło. Teksty, niech moje teksty się liczą, właśnie one są najważniejsze. Nie zdjęcia mnie jedzącego obiad, moje selfiki w łazienkowym lustrze. Bo tych nie ma i nie będzie.
Poeta powinien angażować się w sprawy państwa, pisać społeczno-polityczne teksty i jeśli jest taka potrzeba, walczyć z systemem?
- Jeśli czuje taką potrzebę, mam sposobność, a system jest niedemokratyczny, opresyjny - jak najbardziej! Znów truizm: żadna wolność nie jest dana raz na zawsze, wszelkim formom tyranii należy się przeciwstawiać.
Wkrótce ukaże się Twoja nowa ksiązka, będzie zawierać wiersze i opowiadania?
- Tak, będzie to, hi, hi, półtomik. W połowie - wiersiwo, w drugiej - jedno, długie, proziaste opowiadanie.
Z racji tego, iż wydaję to w samizdacie, mogę pozwolić sobie na takie przełamanie konwencji.
Jacek Kaczmarski napisał wiersz „Ja”, Przemysław Gintrowski stworzył muzykę, w utworze śpiewa m.in. „Jednego nikt mi nie odbierze: / Ja jestem ja, ja, ja”[3]. Jaki jest Florian Konrad?
- Przede wszystkim: zwykły. Wytatuowany. Prowolnościowy. Twórczy.
Dziękuję, życzę spełnienia marzeń i z niecierpliwością wyczekuję nowej książki.
Adres IP, 29.10.2023
Źródła cytatów:
[1] – Происхождение и значение фамилии Ганжук, „Neolove” [online] https://names.neolove.ru/last_names/3/ga/ganzhuk.html?fbclid=IwAR0Bf14sX8D_5ckLTwR2SyzLNaKd2ZgB-skyU7oj4HIm_fQsPIuGYWZYkaQ [dostęp 29.10.2023].
[2] – Katastrofa śmigłowca Mi-8, „Czarnobyl Wiki”, [online] https://wiki.czarnobyl.pl/wiki/Katastrofa_śmigłowca_Mi-8 [dostęp 29.10.2023].
[3] – Kaczmarski Jacek, „Ja”, „www.kaczmarski.art.pl”, [online] https://www.kaczmarski.art.pl/tworczosc/wiersze/ja/ [dostęp 29.10.2023].
autor: Marcin Kwilosz
ostatnia modyfikacja: 2023-10-29
Komentarze (0):