Kilka dni temu, kiedy zamyślona siedziałam nad starodrukiem w czytelni, nagle usłyszałam dziwne szepty. W pierwszym odruchu nie zareagowałam, niemniej jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Głosy jakie dochodził zza regału były nieco dziwne. Miałam wrażenie jakby ktoś mnie przywoływał.
Im bardziej próbowałam skupić się nad starodrukiem, a tym samym ignorować nawoływania, tym głośniejsze one były.
Ironia losu, siedzę w miejscu gdzie obowiązuje cisza, a tu w pewnym momencie słyszę gwar jak na jarmarku. A może to tylko ja miałam takie wrażenie? – przychodziły mi do głowy różne myśli. Bowiem innym czytelnikom nie przeszkadzał ten hałas, który stawał się nieznośny? Czyżby go w ogóle nie słyszeli?
Postanowiłam uspokoić owe towarzystwo robiące tyle zamieszania, a przy tym wciąż wymieniające moje imię.
I nic by nie było w tym dziwnego, że ktoś woła kogoś po imieniu – w końcu nie tylko ja mam na imię Kaśka, ale dziwne było to, że wołano „Kaja”. Wiem, wiem – nie jednemu pies Burek. Ale rozejrzawszy się po sali, widząc same znajome twarze, wiedziałam, że nie było tam Kai – nie licząc oczywiście mnie (w podstawówce wołano na mnie Kaja). Dlaczego? Nie wiem… jak to bywa z dziećmi, jedno coś palnie i już wszyscy powtarzają.
Oki do rzeczy. Podniosłam się z krzesła, powoli podeszłam do regału, zza którego dochodziły szepty – w pewnym momencie to już niemalże krzyki. To co ukazało się moim oczom było nie do pojęcia.
Zobaczyłam kilka malutkich postaci, żywcem wyjętych ze świata baśni. Miały kolorowe skrzydełka, niebieskie sukieneczki, blond kręcone włoski, śliczne – błyszczące jak perełki – oczęta… i ten cudowny „syreni” głos.
Wyglądały jakby na mnie czekały, ponieważ na mój widok od razu podleciały i zaczęły tańczyć wokół mojej głowy.
Jakże to było cudowne przedstawienie. Malutkie dziewczęta fruwały, wirowały, pląsały i skakały dookoła mojej osoby.
Poczułam wtedy dziwny spokój, jakbym dotknęła bram raju. Te kolory, zapach lawendy, obraz maleństw przypominających Dzwoneczka z Piotrusia Pana. Miałam wrażenie, że nadal jestem dzieckiem, bez problemów, ciężaru dnia codziennego i tego zbędnego bagażu, jaki dźwigam od ponad 20 lat.
Bez pamięci się zatraciłam, i nim spostrzegłam, sama zaczęłam z nimi tańczyć… To było niesamowite, poczuć się wolną, zdrową.
Pragnęłam tam zostać, nie wracać, jednak… nagle ktoś zaczął mnie szarpać, bić po twarzy, podnosić z ziemi.
Jak się później okazało, zemdlałam. Ale jak wyjaśnić to, co się wydarzyło, co zobaczyłam, co czułam…?
Początkowo szukałam realnego wytłumaczenia, niemniej po namyśle stwierdziłam, że po co mi to wiedzieć. Czyż nie lepsza jest niewiedza?!
Nikomu nie powiedziałam o moim spotkaniu w bajkowym świecie. Zachowałam to w sercu tylko dla siebie, by móc wracać wspomnieniami do tych kilku, ale jakże cudownych, chwil.
Nawet guz na głowie, bolesne ciosy w policzki, czy „wzrok gapiów” gdy mnie podnoszono z ziemi, były tego warte.
Przyznam się szczerze, że teraz gdy odwiedzam czytelnię, zerkam w stronę owego regału i nadsłuchuję… może jeszcze kiedyś spotkam Maleństwa tańczące w niebieskich sukieneczkach z blond loczkami, dzięki którym poczułam się jak nowo narodzona, jak w niebie…
Kasia Dominik
autor: Katarzyna Dominik
ostatnia modyfikacja: 2019-03-17
Ta praca należy do kategorii:
Komentarze (1):
Dziękuję za tekst :)