Klub Literacki RUBIKON
Klub Literacki RUBIKON

Krasnalomachia

KRASNALOMACHIA

 

Było to lat z tysiąc temu

coś tak ku latu babiemu,

kiedy krasna jarzębina

Dolny Śląsk koralem spina.

 

We Wrocławiu, zacnym mieście,

chcecie wierzcie lub nie wierzcie

Krasnoludki Sejm zwołały

i kamratów pospraszały.

 

Na zew Krasnalskiego Króla

ciągną tu jak pszczoły do ula.

Każdy swe poselstwo niosąc,

w drodze trudząc się i pocąc.

 

Z braniborskich Łużyć granic

kluczem lecą tu bocianim,

a ze stoków góry Ślęży,

suną w dół na grzbietach węży.

 

Duch Karkonosz swych poddanych

na kamiennych wysłał saniach,

wyrwał je ze skał ardszpaskich

i ze Śnieżki pchnął po piasku.

 

Skarbek, co w kopalni rządził

tunelami swych popędził.

Od sierotki zaś Marysi

pędzą tu zaprzęgiem mysim.

 

Te znów znad Bałtyku plaż

przepłynęły Odrę wpław.

Choć z Karłowic rzut kamieniem

szły na końcu, bo to lenie.

 

Gdy się w mieście już znalazły

zaraz pod posadzki wlazły,

by się gawiedź ludzka cała

o ich planach nie zwiedziała.

 

W miejscu Sejmu tajemnym

usiadły w kegu przyjemnym

plotąc sobie tak trzy po trzy

wrzawę zrobiły jak się patrzy

 

Wraz odezwał się Król Krasnal:

„Wielki czas kochani nastał,

byśmy razem ustalili,

co nas gnębi, co nas pili.

 

Byśmy radę tu obrali,

jak nam postępować dalej,

by się wiodło, by się plotło

czy na miotle, czy pod miotłą.”

 

Wielki gwar się na to ozwał,

bo swej krzywdy każdy doznał,

albo krzywdę czyjąś widząc

krzyczał o niej się nie wstydząc.

 

„Ludzie już nas za nic mają!”

„Radą naszą pogardzają!”

„Sobą tylko są zajęci!”

„Nie pilnują własnych dzieci!”

 

„Starców zamykają w izbach!”

„No i chorych chcą się wyzbyć!”

„Zwierzęciem się wysługują

i mu za to nie dziękują!”

 

„Co dzień na przyrody łono

Wyrzucają wszystko słono!”

„Brudzą, dymią no i trują

i się niczym nie przejmują!”

 

„Jakby tego było mało,

nienawidzą się nawzajem!”

„Jeszcze kłócą się o ziemię

wyszydzając obce plemię!”

 

„Lachy gonią Czechów z łąki.

Niemiec Lachom pola skąpi.

Czech by Niemca rad ugodził,

lecz Lach drogę mu zagrodził.

 

Tak się kłócą potem biją,

nieraz nawet i zabiją.

Czy my na to patrzeć możem?

Czy my coś tu dopomożem?”

 

Król zasępił się ogromnie

głowę schylił a na spodnie

jego łzy jak grochy spały,

aż krasnale wnet pobladły.

 

Wszak łzy króla to jest rzadkość

Musi on czuć wielką przykrość.

Cisza głucha w krąg zapała.

Czeka ludek, aż król znak da.

 

Kiedy po trzech dniach z kawałkiem

król rozkleił się już całkiem,

mógł ostatkiem swojej woli

taki rozkaz wydać swoim:

 

„Idźcie no Słupnicy moi,

idźcie każdy jak tu stoi

i na ludzki ród popatrzcie,

czy on jeszcze lubić da się.”

 

Po kolejnych dwóch tygodniach

wraca tych Słupników oddział.

Miny zaś nietęgie mają,

co tu idzie powiadają:

 

„Potwierdzamy smutne wieści

w mieście pełno nienawiści.

Teraz wiernie my czekamy

rady twej królu kochany!”

 

Na to Król stuknięciem laski

dał oznakę swojej łaski

i przemówił głosem smutnym,

chociaż w pełni rezolutnym:

 

„Nie sądziłem moi mili

że dożyję takiej chwili,

ale teraz fakt jest faktem

ludzie zerwać chcą z kontraktem.

 

To umowa jest przedwieczna,

że nas łączy więź konieczna,

że my ludziom pomagamy,

że nawzajem się wspieramy.

 

Ludzie żyjąc należycie,

rosną w siłę w dobrobycie,

my im dobrym gestem służąc

możem liczyć na co bądź.

 

A to okruch chleba z masłem,

a to ciepły kąt by zasnąć,

a to łyczek świeżej wody,

a do popróbować miody.

 

Ludzie od nas dziś nic nie chcą,

inne sprawy są im pierwsze.

My też cofniem naszą rękę,

niech nie liczą na wyrękę!

 

Żadnych dóbr już nie uświadczą,

w domu swym nas nie zobaczą!

Być widziani przestajemy

z ludzkiej dziś schodzimy ziemi!

 

Tak to będzie do dnia tego,

aż Słupnik zoczy jednego

człeka co przykrości krzywdy

nie zdaje swoim bliźnim.”

 

Jak król kazał, tak zrobione.

Już czapeczki przekręcone,

co wnet dało efekt taki,

że zniknęły nieboraki.

 

„Przyjaźń z ludźmi już zamknięta!

Teraz milsze nam zwierzęta!

Dzisiaj myszki, chrząszcze, woły

każdy krasnal lubić woli!”

 

A na górze ludzki naród

za nic ma tej sprawy obrót.

Toczy walki swe i boje

dbając tylko wciąż o swoje.

 

Krasnoludki zaś cierpliwie

wiodą życie sprawiedliwe

wypatrując jak dżdżu kania,

czy się pokój nie wyłania.

 

Czy z wojennej tej pożogi

nie wychynie człowiek dobry.

Aż po latach trzystu chyba

spokój osiadł na sadybach.

 

W grodzie tym lud się pojawia,

co go zowie Wratislavia.

Wyszły krasnale z ukrycia

do zgodnego z nimi życia.

 

To Muzykant krasnal mały

zagościł u pewnej Hali,

grał jej czeskie polki śpiewne,

aż uczynił z niej królewnę

 

Obieżysmak z brzuszkiem sporym

na knedliki tarł brambory,

a opilczek spał na schodach

w pivowarach i hospodach.

 

Gburek przywarę miał jedną

nie żegnał się „Na schledanou!”,

ani „Dobrý den!” nie rzikał

kiedy znajomych spotykał.

 

Chytruska znalazła koteczka,

gdy zgubiła go babička,

a Veganka o kiełkach klepie

na Jatkach w rzeźnickim sklepie.

 

Skrzitek miał nad dziećmi dozór

krzyczał do nich zawsze „Pozor!”

gdy stwór jakiś się wyłonił

z bażin albo z rzecznej toni.

 

Byłoby tak z nimi do dziś,

gdyby o wojnie nie przyszła myśl.

Krasnoludki – rady nie ma

muszą znikać do podziemia.

 

Wyjść ludek dotąd się bał

aż przyszli ludzie co Breslau

na miasto to wołać każą

i nowe porządki ważą.

 

Tak to Kałamarczyk kamrat

z buchalterem żył za pan brat,

ład wprowadzał mu w papierki

i rachował w mig cyferki.

 

Tancerzyk słuchał szlagierów

z Helgą wśród bidermaierów.

Trinkuś sznapsów wpierw próbował,

potem z ferajną jodłował.

 

Szermierz za to wielki chwat

lubił żołnierski kunszt i fach,

ze szwadronem feldmarszałków

fechtunek ćwiczył bez szwanku.

 

Zwergin zwijała niezwykle

kajzerki i pumpernikle.

Sicherka brała na szpice

podarte kitle i szlafmyce.

 

Złota Rączka ze swym majstrem

drewno kleił mocnym klajstrem,

szpachlą reperował fugi

i szlifował jak dzień długi.

 

Było by tak z nimi do dziś

gdyby o wojnie nie przyszła myśl.

Krasnoludki – rady nie ma

muszą znikać do podziemia.

 

Wyszły dopiero skuszone wieścią,

że nowi ludzie w pokoju żyć chcą.

Miasto Wrocławiem przemianowali

i z ruin domy odbudowali.

 

Mimo, że się sprawy darzą,

oni o wolności marzą,

bo choć w kraju między swymi,

lecz z ustami zamkniętymi.

 

Byli wśród nich i tacy co,

myśli swe wszem ogłaszać chcą.

Krzyczą: „Wolność wypowiedzi,

choćby przyszło za nią siedzieć!”

 

Tu przyszedł Pędzelek w sukurs

alternatywny przyjąć kurs.

Z malarzem Majorem zwanym

kilka krasnali wymalowali.

 

Choć skarani przez milicję

pokazali swoją rację.

Inni szli za ich przykładem

przez dwadzieścia lat z okładem.

 

W końcu wolność osiągnęli,

której bardzo tak pragnęli.

Dziś nastały czasy dobre,

znów krasnale są nam szczodre

 

Dryndek, Geolog i Kinoman,

Śpioch, Syzyfek i Meloman,

Parasolnik wraz z Marzenką

są nam dziś pociechą wielką.

 

Basenówki, Pracz Odrzański

Papa Krasnal- Król Krasnalski

W-skers, Żaczek i Bibliofil

Wrocławianom niosą profit.

 

A Słupników tłum w nadmiarze

wciąż nad nami pełni straże.

Powinniśmy więc uważać,

by ich niczym nie obrażać.

 

By zawsze było tak jak dziś,

By nigdy o wojnie nie przyszła myśl,

By Wrocław był nadal gościnny,

Dla Krasnali i dla innych!.

 

KONIEC

 

 

 

 

 


autor: Aga Toya
ostatnia modyfikacja: 2018-01-23




Ta praca należy do kategorii:




Średnia ocena pracy to:
Ilość głosów: 0

Zaloguj się aby mieć możliwość oceniania prac.



Komentarze (3):


3. 2018-01-31

Utwór na cały tomik i nie trzeba innych. No, chyba że ilustracje jeszcze.


Podpis: Iwona T.



2. 2018-01-24

Super. Widzę potencjał na epopeję :) Mamy dużo nowych Wojaczków, a Krasickich nowych brak. A potrzebni na każde czasy.


Podpis: (A) Maja Hypki-Grabowska



1. 2018-01-23

Uwaga, wietrzę szuflady:-))) Niniejszy utwór wierszowany napisałam około 10 lat temu na jakiś wrocławski konkurs. Pozostał on bez żadnego odzewu ze strony organizatora, jednak moje serce wciąż radują te wersy, dlatego się nimi dzielę :-)


Podpis: (A) Aga Toya



komentarze  autor