Klub Literacki RUBIKON
Klub Literacki RUBIKON

Inkwizytor

                                               Inkwizytor

         Nad Toledo nadciągnęły stada czarnych chmur. Niczym drapieżne ptaki krążące nad rozkładającym się ścierwem tańczyły powoli na niebie. Z rzadka przebijały przez nie promienie wiosennego słońca. Coś złego wisiało w powietrzu. Wiatr bezlitośnie ciskał piaskiem w oczy ludzi zmierzających wczesnym rankiem na targ. Rudy pył zatykał usta, wdzierał się do oczu i nozdrzy. Zaczynał się kolejny majowy dzień, niezwykłego roku pańskiego 1497. Kupiec i piekarz Anzelmo Ibarra nie rozstawił swojego straganu z bochenkami chleba  na placu handlowym. Stali klienci na próżno wypatrywali jego przygarbionej sylwetki, żwawo krzątającej się przy parującym jeszcze aromatycznym ciepłem pieczywie. Nikt nie zajął jeszcze jego pustego miejsca na placu. Nikt nie wierzył, że go zabraknie. Anzelmo był, jest i będzie. Nikt nie wiedział co się stało z Anzelmo. Może zaniemógł. Może wypiek się nie udał. Może jeszcze przyjedzie...

                                               **********

         Mała zgarbiona postać nerwowo spacerowała po niewielkiej celi więzienia inkwizycji w Nero Casa. Trzy kroki do przodu, trzy kroki do tyłu. Na tyle pozwalały rozmiary celi. Niczym wahadło zegara zasuszony mężczyzna jednostajnie poruszał się po małej, dusznej izbie, o niewielkim okienku, do którego nawet nie mógł dosięgnąć. Po pewnym czasie opadł na wiązkę przegnitej słomy, podkulił nogi pod brodę, ukrył twarz w spracowanych dłoniach i zaczął ciężko oddychać. Nie spał całą noc. Zeszłego wieczora pochwycono go prosto z domu. Ledwo zdążył się ubrać, a już wykręcono mu ręce do tyłu i wywleczono na wóz, który zawiózł go do tego strasznego miejsca – Nero Casa. Był czas kiedy bał się nawet pomyśleć o tym cieszącym się złą sławą miejscu. Ludzie opowiadali o nim okropne rzeczy. Niewielu wyszło stamtąd o własnych siłach. Wielu spłonęło podczas okrutnych auto da fe. Najstraszniejsze było to, że strażnicy, którzy przywiedli go do Nero Casa nie odezwali się do niego ani jednym słowem. Jakiegoż przewinienia się dopuścił ? O co go oskarżą ? Czy jeszcze wróci do domu ? Co będą z nim robić? O co pytać ? Jakich odpowiedzi winien udzielać? Czy ktoś go zadenuncjował ?  Mnożące się pytania pulsowały niczym rozdrażnione robaki pod czaszką kupca. Zaczął się modlić. Początkowo w myślach, później szeptem, by kontynuować na cały głos. Umilkł, gdy usłyszał kroki na korytarzu. Słyszał brzęk łańcuchów i jakieś nieregularne kroki pod drzwiami. Prowadzono zapewne jakiegoś więźnia, nie mógł iść, popychano go. Usłyszał jęki bólu. Temu kto szedł każdy krok sprawiał ogromny ból. Więzień w przerwach pomiędzy spazmami, krzyczał: ,,Boże, mój Boże czemuś mnie opuścił...nie wytrzymam tego już dłużej, zabierz moją duszę...już dłużej nie wytrzymam...Nie dręczcie...wszystko powiem...to Anzelmo, to ten...antychryst mnie do wszystkiego namówił...”. Anzelmo nie słyszał już dalszych słów oddalającego się więźnia. Nie poznał po głosie swojego oskarżyciela. Łudził się, że może chodzić o innego Anzelmo. Przecież on – Anzelmo Ibarra zajmuje się pieczeniem i sprzedażą chleba...naszego powszedniego. Haruje jak wół dzień i noc. Nie ma czasu na herezje. Nie ma czasu na spiski. Nie ma czasu na nic. Od tej pracy wyrósł mu na plecach tylko garb, z którego śmieją się małe dzieci biegające po placu targowym...Kto pomawia Anzelmo... i o co go pomawia. Anzelmo jest niewinny. Anzelmo jest sprawiedliwy. Anzalmo jest bogobojny. Anzalno jest prosty. Anzalmo jest głupi. Anzalmo jest maluczki. Panie zmiłuj się nade mną, nie pozwól im połamać mi gnatów, wyrwać trzewi... Kto wtedy będzie mięsił ciasto, podkładał drwa w piecu, poganiał muła ciągnącego wóz na targ. Panie pomóż Anzelmo. Panie zmiłuj się nad Anzelmo. Stary już jest, długo nie wytrzyma....

                                               **********

         Przyszli po niego z wieczora. Zgrzyt zasuwy wyrwał go z odrętwienia. Teraz wszystko powinno się wyjaśnić. Zerwał się z wiązki słomy. Założono mu na ręce i nogi kajdany. Ciężkie, brzęczące złowrogo. Wyprowadzono go na korytarz. Szedł powoli, jak zwykle przygarbiony. Prowadzono go krętymi schodami do lochów. Poczuł zapach palonego ciała, zapach anyżu, zapach śmierci. Czy znalazł się już w piekle? Zaprowadzono go do wielkiej sali bez okien, na środku której stała sporych rozmiarów ława zaścielona zielonym suknem. Przy ławie siedziało trzech ludzi. Jeden starszy, przeraźliwie chudy w habicie, całkiem łysy o świdrującym wyrazie zielonych jak szmaragdy oczu, w których gorzał jakiś dziwny płomień. Dominikanin. Obok siedział młodszy zapatrzony z wyraźnym podziwem i przestrachem w starszego. Mistrz i uczeń. Przed nimi leżało Pismo Święte, stała klepsydra, srebrny krucyfiks oraz dwie świece, dające migotliwe światło. Trzeci mężczyzna przekładał karty papieru i bawił się piórem. Zapewne pisarz. Starszy zakonnik wycelował palcem w Anzelma i powiedział nieprzyjemnym, skrzekliwym głosem starca:

-         Wyście to Anzelmo...Anzelmo Ibarra, piekarz i kupiec...z miasta Toledo...

-         Ja panie...miłościwy panie klnę się na rany Chrystusa, żem niewinny, nie wiem dlaczego się tu znalazłem...

-         Nie wiecie...to ciekawe...ale zaraz się dowiecie...- starszy szydził z więźnia.

-         Zadamy wam kilka pytań...a wy udzielicie nam kilku odpowiedzi...znacie Blankę Vidal –zakonnik nazwisko kobiety powiedział z wyraźną pogardą i obrzydzeniem...

-         Znam wielmożny panie...to stara kobieta, która mieszka nieopodal dębowego zagajnika za murami miasta, przy trakcie na Madryt, gdzie zaopatruję się w opał...do mojej piekarni...

-         Dobrze ją znacie...

-         Nie za bardzo... wiem tylko że jest stara i biedna, żyje z tego co wyżebrze...-odpowiedział zgodnie z prawdą Anzelmo.

-         A mnie się zdaje Anzelmo, że znacie ją o wiele lepiej...mówcie prawdę...Święta Inkwizycja potrafi rozwiązywać języki...-krzyknął starszy dominikanin.

-         Najjaśniejszy panie...kilka razy dałem jej z litości parę bochenków chleba...toż to sama skóra i kości przyobleczona w łachmany...

-         Daliście jej kilka bochenków chleba...- powtórzył sędzia śledczy.

-         Tylko tyle...nie mam nic do ukrycia. To chyba dobry uczynek. Modlitwa, post i jałmużna miła jest Bogu... – cicho powiedział bez przekonania Anzelmo.

-         Byliście u niej w chacie, widzieliście obejście ? – indagował sędzia śledczy.

-         Tak panie, same zioła...to chyba jakaś...zielarka...czy znachorka...

-         Otóż mój jakże głupi Anzelmo...Blanca Vidal nie jest zwykłą zielarką...ona para się czarną magią...ale wy to doskonale wiecie...i jeszcze mi to powiecie...obiecuję wam to...-ciągnął inkwizytor.

-         Na miły Bóg nie widziałem...gdybym to wiedział to bym się nawet nie zbliżał do jej obejścia...- gwałtownie zaprotestował Anzelmo.

-         Udawanie głupiego na niewiele wam się zda... brat Diego zaraz okaże wam nasze narzędzia prawdy...a tymczasem powiedźcie, nosiliście Blance Vidal czarnego koguta w ostatni Wielki Piątek...???

-         Czarnego koguta ?...w Wielki Piątek?...niech Bóg broni, każdy kto tak twierdzi jest kłamcą...- krzyknął zrozpaczony Anzelmo.

-          Milczeeeć !!! Pomiocie antychrysta... Blanca Vidal wszystko już nam powiedziała... u nas wszystkim rozwiązują się języki... – warknął inkwizytor, a na jego czole pojawiła się pionowa pręga i krople potu, w szmaragdowych oczach zaiskrzyło. Diego pokaż naszemu podsądnemu jego... przeznaczenie...-usta inkwizytora wykrzywił złowrogi uśmiech.

Uczeń sędziego śledczego pchnął Anzelma w kierunku nieoświetlonej części sali i przyświecając pochodnią okazał po kolei: strapatto, złowrogi kołowrót z bloczkami do podwieszania ludzi za nadgarstki pod sufitem, obciążniki przytwierdzane do stóp nieszczęśnika. Później Anzelmo dostrzegł stół do męki garoty, zaciskającego się na członkach sznura. Naczynia z wodą do wlewania siłą w gardło nieszczęśnika. Balię do zanurzania więźnia głową w dół. Fotel z dybami oraz misę na żarzące się węgle do przypiekania stóp...Rusztowanie żelaznego łoża przypominające ruszt...Żelazną maskę... Koło do łamania...Żelazne buty...Dziewicę...Serce podeszło Anzalmowi do gardła...waliło jak młot....To chyba był zły sen, przecież to nie może dziać się na prawdę...W jednej chwili osiwiał...Całe ciało zlało się perlistym potem...

-No i jak Anzelmo...namyśliliście się wreszcie...będzie mówić...- inkwizytor był wyraźnie zniecierpliwiony i bawił się nerwowo klepsydrą.

-Panie nie karzcie mnie...jestem niewinien...powiedziałem wszystko co wiem...- błagał i łkał Anzelmo.

-Rozebrać i podwiesić podsądnego...- rozkazał monotonnym głosem nawykłym pod podobnych komend inkwizytor.

Siepacze zerwali z Anzelma ubranie, wykręcili mu ręce, do kajdan przymocowali sznur od kołowrotka i gwałtownie zaczęli nim kręcić. Salę wypełnił ryk bólu. Ciało Anzelma zawisło pod sufitem. Więzień poruszał rozpaczliwie nogami w powietrzu. Po chwili do nóg podsądnego przymocowano obciążniki...Ból stał się jeszcze bardziej nieznośny. Barki wyskoczyły ze stawów. O dziwo krzyki ustały. Anzelmo zemdlał. Wisiał bezradnie jak szmaciana kukiełka obracająca się wokół własnej osi. Opuszczono go gwałtownie na ziemie. Opadł jak bezwładny wór. Dzban lodowatej wody wylany na głowę przywrócił mu świadomość. Nie mógł ruszać rękami. Był bezradny jak niemowlę. Leżał nagi i skulony w pozycji embrionalnej na chłodnej, kamiennej posadzce.

-Anzelmo...mój drogi Anzelmo...wygodnie ci...,namyśliłeś się...- szydził inkwizytor.

-Panie...powiem wszystko...wszystko co chcecie...powiem nawet to czego sam jeszcze nie wiem...błagam...nie róbcie mi więcej krzywdy...- wyjęczał kupiec.

-Anzelmo...mój biedny Anzelmo... wiem, że powiesz nam wszystko...wy zawsze wszystko mówicie...- stwierdził sędzia śledczy.

-Blanca Vidal...jest wiedźmą...widziałem ją jak unosiła się nad ziemią...zaniosłem jej czarnego koguta w Wielki Piątek, a ona odprawiała z nim czary...pluła na krucyfiks...resztę powiem jutro...błagam panie nie męczcie mnie...jutro...jutro powiem więcej...-jęczał Anzelmo.

-Mój biedny Anzelmo...dobrze...mamy czas...powiesz resztę jutro...tylko dobrze się zastanów, co powiesz jutro...bardzo mi zależy na tym, żeby się okazało, że w sabacie u Blanki brał udział złotnik...Don Ferdinando... – instruował inkwizytor.

-...ale ja nie znam żadnego złotnika Ferdinado...- powiedział zgodnie z prawdą obolały Anzelmo.

-         Nie szkodzi...wystarczy, że zeznasz... że mógł być, to nam wystarczy...w zupełności...bo przecież tak jutro zeznasz...zapamiętałeś...

-         Zapamiętałem...don Ferdinado...tak jutro zeznam...kogoś jeszcze mam wskazać...- zapytał z przestrachem kupiec.

Inkwizytor spojrzał wymownie na swojego ucznia i pochwalił Anzelma: Nasz drogi Anzelmo szybko się uczy...może...może uniknie stosu podczas najbliższego auto da fe...Do jutra Anzelmo, życzę ci dobrych snów, a żeby ci się dobrze i wygodnie spało Diego założy ci na głowę żelazną maskę...żebyś nie zapomniał tego, co masz jutro zeznać...

Kilka kilogramów żelastwa spoczęło na głowie piekarza. Powłócząc nogami, pobrzękując łańcuchami, jeszcze bardzie przygięty do ziemi nową torturą ruszył na górę. Wchodząc po schodach czuł zapach spalonego ciała, zapach anyżu, zapach śmierci.  Pchnięto go na wiązkę słomy. Zapadł w sen...Co przyniesie jutro....

                                               **********

-Marek...obudź się do jasnej cholery...czy ty wiesz która jest godzina...spóźnisz się do pracy. Stanowisko dyrektora Zakładu Karnego Warszawa – Żoliborz do czegoś w końcu zobowiązuje...

-O Jezu...o Matko Boska...więc to jednak był koszmar...zły sen, czy ja krzyczałem...? - spytał rozeźloną małżonkę Marek Nowak.

-Czy ja krzyczałem ?!...Darłeś się przez sen jak zarzynane prosie...no ale tak to już jest, jak się pije na szkoleniu w Karpaczu z kolegami z Centralnego Zarządu Służby Więziennej... przez cały tydzień...to później się wrzeszczy przez sen w delirium...A mamusia ostrzegała żeby się z opojem nie żenić...

-Daj mi spokój...ty wiesz co ja przeszedłem w Toledo...dali mi lepiej dobra kobieto wody z ogórków...- jęczał dyrektor trzymając się za spuchniętą głowę.

-         Ooo...to już w pijackim zwidzie byłeś i w Toledo...do Hiszpanii jedziemy na wakacje dopiero za dwa tygodnie... – złośliwie zauważyła pani dyrektorowa.

-         No fucking way, po moim trupieee...- wrzasnął pan Nowak.

-         Jak sobie życzysz kochanie...ollleee...

                                              KONIEC       

 

 


autor: Andrzej Lebiedowicz
ostatnia modyfikacja: 2014-08-04




Ta praca należy do kategorii:




Średnia ocena pracy to:
Ilość głosów: 0

Zaloguj się aby mieć możliwość oceniania prac.



Komentarze (0):


komentarze  autor