Klub Literacki RUBIKON
Klub Literacki RUBIKON

Przedsiębiorca pogrzebowy

Przedsiębiorca pogrzebowy

         Andrzej Kwiecień był przedsiębiorcą pogrzebowym, synem grabarza, który zamiłowanie do nekropolii i uroczystości pogrzebowych wyssał z mlekiem matki. Stary Kwiecień stworzył dobrze prosperujący zakład świadczący usługi pogrzebowe, po czym w wieku niespełna siedemdziesięciu trzech lat sam został klientem firmy ,,Kwiecień&syn” Spółka jawna. Andrzej przejął przedsiębiorstwo, ożenił się z dziewczyną z sąsiedniej ulicy – Bożeną, która urodziła mu czworo niezbyt udanych dzieci. Praca w ,,ciekawych” godzinach, proza życia rodzinnego, niedzielne obiady przestały mu wystarczać. Nudził się, bardzo się nudził... Pewnego razu odkrył uroki kasyna, które go wciągnęło razem ze złotą kartą VIP oraz duszą. Stał się nałogowym hazardzistą. Nie mógł pojąć starej zasady, że to kasyno jest zawsze wygranym, czuł się wybranym, uważał się za urodzonego zwycięzcę. Jako jedynak, którego matka podsycała w nim narcyzm, nie przyjmował do wiadomości, że dla kasyna jest nie nawet podmiotem, tylko przedmiotem, dostarczającym niemałego kapitału. Branża pogrzebowa była wprawdzie dochodowa, ale nie aż tak by pokryć kolosalne długi. Szefowie kasyna dali mu propozycję nie do odrzucenia, albo spłaci długi w ciągu tygodnia, a było tego około pół miliona złotych, albo nie spłaci długów i wtedy jego firma spłonie, a jego kolana staną się celem dla killera ze wschodu, który już niejednego opornego dłużnika uczynił kaleką, a nigdy nie chybiał, albo weźmie w leasing kilka luksusowych aut, które ktoś w przyszłości niestety, ale ukradnie co do jednego, tyle że okażą się one zapobiegliwie ubezpieczone i nie będzie miało znaczenia to, że będą jeździć sobie gdzieś w Moskwie, czy w Petersburgu. Drogi tam wprawdzie kiepskie, ale jaką fantazję mają Nowi Rosjanie...Kwiecień wybrał mniejsze zło i został ,,słupem” w przekręcie z autami. Jego firma się rozpadła. Bożena z dziećmi udała się do rodziców i nie chciała mieć nic więcej do czynienia z nieudacznikiem i hazardzistą, a wkrótce także kryminalistą. Także leasingodawca nie dał za wygraną i wspólnie z policją i prokuraturą doprowadzili Kwietnia na ławę oskarżonych. Nie wsypał nikogo i poszedł do zakładu karnego. Tam zyskał pseudonim ,,Żeton”. Po trzech latach wyszedł za dobre sprawowanie, cięższy o dwadzieścia kilogramów mięśni, z doskonałą  znajomością: angielskiego, niemieckiego, włoskiego, licencjatem z zarządzania i marketingu oraz całą masą kontaktów do zaufanych ludzi z półświatka. Dwa dni przed opuszczeniem placówki penitencjarnej kazał sobie wytatuować na plecach napis: OMERTA. Dla ludzi z kasyna stał się  wiarygodnym  partnerem do współpracy. Zaangażowali go jako naganiacza ,,słupów” przy nowym przedsięwzięciu, niewielkim odłamie mafii paliwowej. Kwiecień zebrał dziesięciu wyrzutków społeczeństwa, za kilkaset złotych zafundował im wizytę w salonie kosmetycznym, solarium, zakładzie fryzjerskim, butikach z markowymi ubraniami, po czym uczynił z nich prokurentów, prezesów i członków zarządów kilku spółek z ograniczoną odpowiedzialnością, które trudniły się obrotem i sprzedażą detaliczną paliw płynnych. Mechanizm był prosty, z zagranicy sprowadzano olej opałowy, zadeklarowany celnikom na przejściu jako napędowy, po czym sprzedawano go jako pełnowartościowe paliwo, po tym już jak przeszło przez sieć ogniw spółek paliwowych. Straty Skarbu Państwa z tytułu zwrotu podatku VAT oraz podatku akcyzowego były ogromne. Po kilku latach CBŚ zatrzymała ,,słupy”, a ,,Żeton” jako człowiek mafii ulotnił się w odpowiednim momencie. Do czasu przycichnięcia sprawy wyjechał pod zmienionym nazwiskiem najpierw do Hiszpanii, a później do Wielkiej Brytanii, gdzie założył kilka spółek, których przedstawicielstwa otwarto w Polce. Szefowie z kasyna kazali mu tworzyć legendę zagranicznych kooperantów dla firmy wydmuszki, która już wkrótce miała stać się wielkim potentatem w branży budowlanej. Z paliwa mafia przechodziła w budowlankę. ,,Białe kołnierzyki” wyczuły boom w tej branży. ,,DomBIGex” Sp. z o.o. została odkupiona przez niejakiego pana Nolanda, który pozostawał w ścisłych kontaktach z Kwietniem. Wkrótce wtajemniczeni dowiedzieli się, iż pan Noland i pan Kwiecień to...ta sama osoba. Firma miała wprawdzie mały kapitał zakładowy, ale na rynku wtórnym zakupiła za grosze, poniżej wartości nominalnej wierzytelności upadłych podmiotów na grube miliony, toteż obroty zostały przedstawione w bilansie na przyzwoitym poziomie. Kwiecień znalazł doskonałego kreatywnego księgowego, który stworzył na papierze giganta w branży budowlanej. Wkrótce pojawiło się wiele ofert w ramach zamówień publicznych na szkoły, stadiony, autostrady, boiska, oczyszczalnie ścieków, renowację zabytków. Unia Europejska hojnie dotowała polskie projekty inwestycyjne. Dziwnym trafem ,,DomBIGex” wygrał bardzo wiele przetargów, tylko był jeden kłopot, firma nie dysponowała żadnymi maszynami ciężkimi, ba nie miała jakichkolwiek maszyn budowlanych, choćby zwykłego szpadla, nie zatrudniała żadnych robotników budowlanych. Prezes zarządu Noland nie widział w tym żadnego problemu. Zawarł przy pomocy kilku asertywnych prawników szereg kontraktów z podwykonawcami, w których roiło się od podpunktów, kruczków z podwójnym zaprzeczeniem, kar umownych za opóźnienia w realizacji inwestycji, a każda umowa byłą zabezpieczona wekslem in blanco z deklaracją wekslową na miliony złotych. Zlecający inwestycje przelewali środki na konto firmy pana Nolanda, ale ten nie opłacał swoich podwykonawców. Wyrobnicy tworzyli wspaniałe obiekty, wzbogacali infrastrukturę kraju, czyniąc ojczyznę coraz bardziej atrakcyjną w oczach inwestorów. Podwykonawcy cierpliwie czekali na umówioną zapłatę. Noland nie dość że nie płacił, to jeszcze uruchomił procedurę kar umownych przy minimalnych opóźnieniach. Po dokonaniu transferów uzyskanych w ten sposób środków pieniężnych pan Noland złożył wniosek o upadłość, po czym wyjechał do Wielkiej Brytanii. Aresztowano ,,słupy” z zarządu spółki. Majątek podmiotu przedstawiał wartość zaledwie kilkudziesięciu tysięcy złotych. Była to kropla w morzu wyłudzonych dziesiątków milionów. Sprawą zajęło się CBŚ, zaangażowano jednego z najlepszych przykrywkowców, który wyjechał do Londynu, wmieszał się w polski półświatek i zawiązał kontakt z Kwietniem vel Nolandem. Został nawet jego przyjacielem. Nagrał wiele godzin zwierzeń na temat przekrętów jakich dopuścił się były prezes ,,DomBIGexu”. Zaproponował mu nawet pomysł na nowe oszustwo przy nabywaniu gruntów rolnych w ramach inwestycji dla gmin, które przechodziły procedurę odrolnienia, nabierały znacznej wartości, zaś z inwestycji lokalnych w końcu nic nie wychodziło. To był kolejny pomysł na grube miliony. Mimo, że już wtedy można było zatrzymać i sprowadzić z Anglii pana Kwietnia vel Nolanda w oparciu o europejski nakaz aresztowania, CBŚ podjęło grę i zwabiło byłego prezesa do kraju, gdzie na Mazurach wspólnie z Policjantem działającym pod przykryciem trafił do zacisznego pensjonatu ,,Pod zamkową górą”, gdzie wspólnie z innymi agentami działającymi pod zmienioną tożsamością toczył rozmowy na temat nowego przekrętu. Przy blasku kamer i strzelających fleszy aparatów został ujęty i zaprezentowany jako wielki sukces organów ścigania. Trafił na Rakowiecką, skąd był dowożony do Prokuratury Okręgowej do Wydziału V Śledczego. Do niczego się nie przyznawał, korzystał z prawa do odmowy składania wyjaśnień. Sąd nie miał wątpliwości, że do czasu wyjaśnienia wszystkich okoliczności sprawy, mając na uwadze mnogość czynów, kwoty, liczbę pokrzywdzonych, uprzednią karalność, surowość grożącej kary oraz obawę matactwa, pan Kwiecień vel Noland spędzi na Mokotowie...jakiś czas. Mecenasi rzutkiego biznessmena dostarczyli szereg zaświadczeń, z których wynikało, że ten postawny, wysportowany, opalony mężczyzna w sile wieku, jest wrakiem, gdyż cierpi na cukrzycę, chorobę wieńcową, nadciśnienie, zwyrodnienie kręgosłupa, przepuklinę pachwinową. Powołany przez sąd lekarz obalił wszystkie te diagnozy, a medycy, którzy maczali w tym palce, mieli poważne kłopoty. Kwiecień vel Noland nie był jako dziecko w ciemię bity, a może szkoda. Nagle zaczęły się u niego pojawiać objawy choroby psychicznej, nie mógł spać, ciągle rozmawiał z kimś kogo nie było, pojawiły się napady lęku, głosy w głowie, omamy wzrokowe, urojenia, że ktoś chce go otruć, ktoś inny cały czas go podgląda i się z niego śmieje. Noland doskonale symulował schizofrenię paranoidalną. Jeszcze podczas pierwszej odsiadki przeczytał legendarną ,,Schizofrenię” guru psychiatrii – profesora Antoniego Kępińskiego. Lekarze psychiatrzy i psycholog, którzy go badali nie byli jednoznaczni w ocenach i skierowali go na obserwację do zakładu psychiatrycznego, do Pruszkowa. Podczas prawie miesięcznego pobytu Kwiecień przekonał się, iż jest to prawdziwy dom bez klamek. Tutaj klamki, a właściwie okrągłe gałki były symbolem władzy lekarzy i pielęgniarzy.

                                              ***********

         Leżący na sąsiednim łóżku paranoik skończył czytać Biblię, którą znał już na pamięć i zaczął się intensywnie wpatrywać w siedzącego na posłaniu  Kwietnia z nogami podciągniętymi pod brodę, który tępo patrzył w sufit.

-Ten, którego imienia się nie wymawia, ten bez którego żaden liść nawet nie padnie na ziemię, ten który wie co było i co będzie, mówi mi, że ty tu długo nie zostaniesz. Ty jesteś inny niż my, to się daje wyczuć, jesteś sztuczny, nawet pachniesz inaczej, szaleństwo ma swój zapach,  pewnie oszukujesz, widziałem że  nie połykasz tabletek...wyrzucasz chloropromazynę...

-Stul pysk gnoju, bo ci kark skręcę w tej chwili... – syknął cicho i nagle Kwiecień.

-A nie mówiłem, oszukujesz, a szukuj se dalej, ja nikomu nie powiem, ale ten którego imienia nikt nie mówi, nie będzie oszukany, oj nie będzie oszukany, nasz pan doktor Hubner do doskonały specjalista, zdemaskuje cię jak szczura...- zaśmiał się żałośnie, ukazując niepełne uzębienie w górnej wardze  nauczyciel matematyki skierowany na obserwację po pobiciu żony ze skutkiem śmiertelnym.

-To co mam zrobić świrze, żeby ten doktor Hubner zaklasyfikował mnie do was...żeby pachniał tym waszym pieprzonym szaleństwem...- spytał rzeczowo i już bardziej ugodowo Kwiecień.

-Musisz na pewien czas zapaść na chorobę, bez udawania, to jest możliwe...jak zażyjesz LSD, ale jest ryzyko, bo może ci się trafić motyw dobrej drogi, albo motyw złej drogi, ten którego imienia się nie wymawia, będzie wiedział w którą stronę będziesz kroczył, czy ku światłu, czy ku ciemności...

-Ale z czasem te objawy ustępują ?

-Oczywiście, że tak, te wizje nie trwają wiecznie, tylko kilka tygodni, tak przynajmniej słyszałem, tyle że nie wiadomo co ci się trafi, jaką kompilację przygotuje ci mózg, no i oczywiście nie możesz zażyć tego doustnie, tylko dożylnie, byle nie za dużo...byle nie za dużo...był taki jeden... – pedagog ugryzł się w język.

         Kwiecień wyszedł na korytarz żeby zapalić i przemyśleć całą sytuację. Stojący przy oknie katatonik opierał się czołem o szybę okna, a ręce miał wzniesione ponad głowę, potrafił tak trwać w tej pozycji godzinami. Obok w koncie siedział we wnęce alkoholik padaczkowiec, który miał mały atak epileptyczny i właśnie mimowolnie się zsikał. Po całym korytarzu rozszedł się zaciekle atakujący nozdrza zapach uryny. Pan Waldek – sadystyczny pielęgniarz na pewno spuści mu łopot wieczorem, po obchodzie. Dobrze tak staremu śmierdziuchowi. Ten Hubner to stary wyjadacz, na pewno go rozpozna, zdemaskuje, nie dostrzeże schizofrenii paranoidalnej, przecież to klinista, może by go tak przekupić, chociaż pewnie się nie da, wróci do paki i dostanie tak ze dwanaście lat w pokazowym procesie. Dobra droga, zła droga, chrzanić to, jakaś droga musi zawsze być, odezwała się w nić hazardzisty, na pewno to będzie, dobra droga i znów wygra, przecież zawsze spada na cztery łapy. Dwanaście lat jest dla frajerów, on chciał być w pełni niepoczytalny. Na tę chwilę marzył by zostać pełnoprawnym świrem. Skontaktował się z ludźmi z zewnątrz, którzy poprzez przekupionego strażnika przesłali mu dawkę LSD w płynie. Kwiecień udał się do ubikacji, zamknął się od środka, zamknął klapę, usiadł na niej wygodnie opierając się plecami o spłuczkę, po czym podwinął rękaw piżamy. Na ramieniu powyżej łokcia zacisnął gumową opaskę, poczekał aż żyła wyjdzie mu na wierzch, a następnie wbił w nią igłę. Dobra droga, zła droga, dobra droga, zła droga... Nacisnął tłok strzykawki do końca wprowadzając do organizmu płyn, który miał mu chwilowo odebrać zmysły. Przez chwilę nic się nie działo. Po jakimś czasie, kiedy doprowadzał się do porządku zdawało mu się, że klapa na sedesie zaczyna się ruszać, jakby coś od spodu ją podważało, przytrzymał ją obiema dłońmi, ale parcie nie ustawało. Poczuł odrętwienie i brak sił. Klapa uniosła się powoli i zobaczył trupioblade ręce o żółtych paznokciach, takie bez życia, jakie często widywał w zakładzie pogrzebowym ,,Kwiecień & syn”. Prawie krzycząc wybiegł z toalety i wpadł na salę ogólną, jego koledzy byli właśnie w świetlicy na telewizji. Wskoczył na łóżko i przykrył się kołdrą razem z głową. Jego oddech powoli się uspokajał, a myśli powracały do normy. To pewnie tylko przywidzenie, ale cholernie realne. Nagle poczuł lodowaty uścisk na kostce nogi pochodzący od czyjeś ręki. Ręka była zimna, sztywna i taka ciężka, taka była tylko ręka trupa. Zaczął krzyczeć i tarzać się w spazmach, przybiegli lekarze i zrobili mu podwójny zastrzyk z relanium. Zamknęli go w pasach do izolatki, choć bardzo prosił by go nie zostawiali samego. W izolatce na chwilę przymknął oczy po czym poczuł na twarzy muśnięcie mokrych, długich kobiecych włosów, wyczuł ostry zapach zgnilizny. Otworzył tylko jedno oko i zauważył trupiobladą dziewczynę, która się nad nim pochylała. Kojarzył ją, to była nieszczęśliwie zakochana w uczniu młoda nauczycielka, która po tym jak stwierdziła, że jest w ciąży, rzuciła się do rzeki i utonęła. Zjawa głaskała się po brzuchu i głośno mlaskała. Kwiecień znów zaczął głośno krzyczeć. Przybiegł pan Waldek, który miał już go dzisiaj dosyć i uderzył go gumową pałką w głowę. Kwiecień stracił przytomność i już nie krzyczał. Pielęgniarz umieścił między jego wargą górną, a dolną drewniany kijek żeby nie przegryzł sobie języka i wrócił do przerwanego meczu. Następnego dnia rankiem Kwiecień miał wrażenie, jakby ściany ten małego pomieszczenie zbliżały się do siebie, a sufit powoli się obniżał, miał też wrażenie, że ktoś sypie na niego z góry ziemię, najpierw garściami, a później już całymi strumieniami czarnej jak smoła ziemi. Dusił się. Bał się, że zostanie zasypany w tym grobowcu. Nie mógł nic zrobić, był spętany i zakneblowany. Wrzeszczał, krzyczał, ale z jego ust wydobywał się tylko cichy pisk. Po jakimś czasie przyszedł doktor Hubner, który dał mu zastrzyk, zaś po nim pacjent zapadł w sen, zdawało mu się że spada w otchłań wielkiej, głębokiej jak Kanion Kolorado studni, upadł na jej dno z łoskotem i powoli się rozpłynął. Obudził się w swoim łóżku po południu. Sąsiadujący z nim pacjent był do niego zwrócony plecami i nakryty kołdrą, drzemał, widać było tylko kosmyki przetykanych siwizną włosów. Chciał go zapytać jak długo spał, ale język miał tak zwiotczały, że wydał tylko nieartykułowane dźwięki. Szturchnął go w plecy, bez reakcji, lekko ściągnął mu kołdrę z pleców i zobaczył rozkładające się ciało, białe robaki kłębiły jak jeden żyjący organizm, głowa odpadła i potoczyła się pod łóżko. Kwiecień znowu dostał ataku i znów musiano mu podać najsilniejsze środki. Strażnik z oddziału doniósł komu trzeba to co widział i słyszał. Bossowie z kasyna byli zaniepokojeni. ,,Żeton” stawał się nieprzewidywalny, a przez to bardzo niebezpieczny. Zapadła jednomyślna decyzja o wyeliminowaniu człowieka, który jeszcze niedawno szczycił się swoją OMERTĄ na muskularnych plecach i w sercu. Po dwóch dniach, nocą na teren domu bez klamek przeniknął zakapturzony osobnik, którego nie objęła żadna z kamer. Mężczyzna ten wiedział gdzie się udać i po kogo się udać. Podszedł do łóżka otępiałego Kwietnia i kazał mu się ubierać. Były przedsiębiorca pogrzebowy jakoś tan dziwnie pachniał. Zakapturzony miał węch psa tropiącego i wyczuł to, ale nie przywiązał do tego jakiejś szczególnej wagi. Były prezes spółki – potentata w branży budowlanej, podczas ubierania się czynił to mechanicznie i niezdarnie jak szmaciana kukła. W końcu udało mu się z wielkim trudem odziać i razem z zakapturzonym osobnikiem niezauważeni opuścili zakład psychiatryczny. Po pokonaniu kilkuset metrów doszli do zagajnika, gdzie na polanie stał zgniłozielony Ford Fiesta, ukradziony dzień wcześniej w Piasecznie. Towarzysz Kwietnia dał mu kluczki, powiedział, że w środku są pieniądze i dokumenty, po czym jak duch zniknął wśród drzew. Kwiecień nie widział że Fokus ma zainstalowany nadajnik GPS i niewielki ładunek wybuchowy przy przegubie lewego koła. Wyjechał na drogę i zaczął jechać w kierunku stolicy. Kilkaset metrów za nim ruszyło auto marki Volvo z dwoma poważnie wyglądającymi mężczyznami. Na stanowisku pasażera siedział zakapturzony osobnik, który wyjął z kieszeni bluzy niewielki nadajnik z anteną – elektroniczny detonator. Tymczasem Kwiecień jechał przed siebie. W pewnym momencie poczuł, że ktoś za nim siedzi, spojrzał w lusterko wsteczne i zauważył na kanapie dziesięcioletnią dziewczynkę, która lewą ręką bawiła się odciętą powyżej łokcia prawą ręką. Z naprzeciwka zobaczył światła mijania wielkiego estońskiego TIR-a. Zjechał na lewy pas i przyśpieszył. Jadący z tyłu pasażer Volvo zdjął palec z przycisku detonatora i obserwował z zaciekawieniem całą sytuację. Tymczasem pasażerka Kwietnia zaczęła mu zakrywać oczy zdrową i martwą ręką tak, iż nie widział drogi. Estoński kierowca trąbił, ale było już za późno, Focus wbił się pod ciągnik ciężarówki...a Volvo powoli odjechało dalej. To była zła droga i trzeba było ją jak najszybciej opuścić...

                                                       KONIEC                                              


autor: Andrzej Lebiedowicz
ostatnia modyfikacja: 2014-07-03




Ta praca należy do kategorii:




Średnia ocena pracy to:
Ilość głosów: 0

Zaloguj się aby mieć możliwość oceniania prac.



Komentarze (0):


komentarze  autor