Klub Literacki RUBIKON
Klub Literacki RUBIKON

Czarodziejski flet

                                              Czarodziejski flet

         Rodzinę Kuperschmitdów ostatni raz widziano w getcie zamojskim na jesieni 1941 roku. Jedni mówili, że Niemcy wywieźli ich do Sobiboru, inni byli przekonani, że udało się im uciec pewnej wrześniowej nocy i dotarli do neutralnej Szwajcarii, gdzie mieli rodzinę. Nikt z miejscowego Judenratu nie miał o nich wieści.  Rodzina znikła  z dnia na dzień, ale czas był taki, iż po niejednej rodzinie ślad już zaginął, a po wielu miał jeszcze zaginać. Ludzie żyli wówczas dniem codziennym, nie liczyli czasu na tygodnie i miesiące, tylko mierzyli go na minuty i godziny. Podczas ostatniej epidemii tyfusu zmarło kilkuset ludzi. Niemcy wywozili Żydów z getta do Bełżca. Czasami niemiecki żandarmi urządzali sobie dla zabawy polowania na ludzi, zawody w strzelaniu do celu. Nie widzieli nic złego w ,,odstrzale” starszych kobiet, słaniających się z głodu, niedożywionych dzieci o spuchniętych brzuchach, mężczyzn w sile wieku, zataczających się z rozpaczy i szaleństwa tlącego się w gasnących oczach po brukach  zamojskiego getta. Udanym, celnym strzałom towarzyszyła salwa śmiechu i gratulacje ze strony współuczestników zawodów. Prości bawarscy chłopi w cywilnym życiu – ojcowie rodzin, członkowie rad parafialnych, lokalne autorytety - nie widzieli nic złego w przetrzebianiu rasy podludzi. Nadludzie mieli przecież do tego święte prawo. Furher przecież pozwolił. Wartość ludzkiego życia znacznie spadła. W przypadku zgonu domownika, rodzina która chciała dokonać tradycyjnego pochówku musiała liczyć się z wysokim, wręcz niemożliwym do opłacenia niemieckim podatkiem przewidzianym dla tego typu przywileju, toteż ciała zmarłych pozbawione odzieży – także mającej swoją wartość - układano na trotuarach, czasami okrywając płachtami gazet, gdzie były sprzątane niczym śmierci na drewniane wózki ciągnięte przez ludzkie cienie na zlecenie Judenratu. Pan Kuperchmitd przed wojną był nauczycielem fizyki w słynnym zamojskim liceum imienia Stefana Batorego. Cieszył się wielkim poważaniem wśród grona pedagogicznego oraz młodzieży szkolnej, która wielokrotnie przyznawała mu tytuł Nauczyciela Roku. Pedagog ten posiadł niezwykłą umiejętność tłumaczenia kwestii naukowych o dużym stopniu zawiłości w sposób bardzo prosty i przystępny, a zarazem pasjonujący. Jego żona - Helena również była nauczycielką, wykładała język francuski w gimnazjum imienia Orląt Lwowskich. Mieli troje dzieci: Zofię, Lilianę oraz Szymona. Na co dzień operowali czystą polszczyzną literacką, byli na bieżąco z polskimi osiągnięciami kulturalnymi, czuli się Polakami całkowicie zasymilowanymi, a dopiero wojna obudziła w nich świadomość, iż należą do narodu wybranego. Przynależność do jednego z narodów semickich zdradzała oliwkowa cera, piwne oczy oraz nazwisko nadane im jeszcze w XV wieku na terenie Meklemburgii. Na przełomie  grudnia 1939 roku oraz stycznia 1940 roku Niemcy utworzyli w kwadracie ulic Wiejskiej, Cmentarnej, Targowej i Wodnej ,,obszar wydzielony” dla ludności pochodzenia żydowskiego, z terenu powiatu zamojskiego. Stłoczeni na niewielkim obszarze, głodni i zmarznięci ludzie, trapieni przez tyfus, wszy i pluskwy powoli umierali. Raz po raz spadały na nich nieszczęścia, niczym plagi egipskie. Himmlerstaadt miał być wolny od Żydów. Dr Wacław Kuperschmitd znał doskonale język niemiecki, posiadał zabronione pod groźbą kary śmierci radio na kryształki kwarcu, dysponował wyobraźnią i nie miał złudzeń co do niemieckich planów względem jego nacji. Udało mu się nawiązać kontakt z przyjaciółką rodziny - Anną Kaplicą, koleżanką z grona pedagogicznego, która wykładała język niemiecki w liceum Batorego. Jej mąż, walcząc w kampanii wrześniowej w wojnie obronnej w randze majora, zginął w słynnym boju pod Morką. Pośmiertnie odznaczono go za niewątpliwe zasługi bojowe orderem Virtutti Militarii pierwszej klasy. Anna mieszkała wraz z córką – Ewą, samotnie na obrzeżach miasta w pięknej willi otoczonej sadem wiśniowym. Niemcy zamknęli liceum Batorego i nie pozwolili go reaktywować. Naród polski miał być niewykształcony i winien był dostarczać w formie daniny wykwalifikowanych pracowników fizycznych. Wdowa po polskim oficerze zawodowym począwszy od listopada 1939 roku, z uwagi na znajomość języka niemieckiego rozpoczęła pracę w miesiącowym Urzędzie Pracy. Ewa odziedziczyła po matce zamiłowanie do kultury germańskiej i jeszcze w czerwcu 1939 roku była studentką trzeciego roku germanistyki na Uniwersytecie Jana  Kazimierza we Lwowie. Po 17 września 1939 roku miasto to znalazło się w granicach innego mocarstwa, które formalnie nie wypowiedziało wojny II Rzeczypospolitej. Ewa podobnie jak jej matka znalazła pracę w administracji okupanta,  zatrudniając się w zamojskim magistracie – referacie do spraw przesiedleń.  Obie panie - jako żona i córka oficera wojska polskiego oraz zagorzałe patriotki - nawiązały współpracę z rodzącą się konspiracją  w okręgu zamojskim. Stały się oczami i uszami dla konspiratorów. Dostarczały oficerom podziemia obowiązujące w niemieckiej administracji wzory formularzy oraz pieczątek, a także wiele bezcennych informacji pochodzących od niemieckich urzędników. Anna Kaplica nie odmówiła pomocy żydowskiemu koledze. Pewnej jesiennej nocy 1941 roku przyjęła ich pod swój dach i umieściła w kryjówce, którą pomogli zaaranżować ludzie z podziemia. Mieściła się ona w jednym z pokoi na poddaszu, gdzie za sztuczną ścianą przysłoniętą regałem z książkami, powstało pomieszczenie o wymiarach 3,5 na 2 metry. Do schronienia rodziny Kuperschmitdów prowadziły niewielkie drzwiczki zamaskowane w potężnym, stojącym zegarze ściennym.  Największym problemem było wyżywienie uciekinierów. Pięcioosobowa rodzina żywiła się gotowanymi ziemniakami oraz czarnym chlebem o dużej zawartości trocin, podawanym z buraczaną marmoladą. Kuperschmitdowie byli wdzięczni nawet za tak skromny posiłek, w getcie jadali co drugi dzień wodnistą zupę z obierków ziemniaków oraz pili kawę z żołędzi.  Tak udało się im przetrwać kilka miesięcy. Zawsze byli bardzo kochającą się rodziną, a ograniczona powierzchnia mieszkalna i strach przed otoczeniem jeszcze bardziej zacieśniły ich familijne więzy. Przez cały dzień nie opuszczali swojej kryjówki starając się zachowywać jak najciszej, w nocy bardziej swobodnie poruszali się po domu, nie opuszczając praktycznie jego murów. Wiosną 1942 roku - w kwietniu, kiedy zaczęły kwitnąć wiśnie - w przepięknym sadzie wiśniowym, otaczającym willę Kapliców, było tak wspaniale, niczym w jakiejś baśniowej krainie. Ośmioletnia Lilianna poprosiła ojca, żeby nocą udali się na zewnątrz i pospacerowali przy blasku księżyca pod śnieżnobiałą kołdrą utkaną z delikatnych płatków, otulającą sad. Ojciec i córka wyszli z domu dającego im bezcenne schronienie ten jeden raz. Ach jak cudownie było odetchnąć pełną piersią tym wiosennym, nocnym, przesyconym  oszałamiającą paletą zapachów powietrzem. Niedaleko śpiewał słowik. Wtórowała mu wilga i para gruchających gołębi. Żydowski ojciec i żydowska córka ubrana w turkusowy płaszczyk na chwilę zapomnieli, że trwa wojna, że źli ludzie spod znaku swastyki polują na nich jak na dzikie zwierzęta, że śmierć czai się wszędzie. Podobno życiem ludzkim w połowie rządzi przypadek, zaś w połowie w sposób świadomy możemy kreować swoją przyszłość. Tej przepięknej kwietniowej nocy stało się  wielkie nieszczęście. Niemiecki informator - w okolicy północy – wracał pijany z knajpy i skrócił sobie drogę, przecinając sad wiśniowy Kapliców. Leopold Siwek donosicielstwo miał wpisane w genach. Jego ojciec pozostawał na usługach carskiej Ochrany, później donosił do ,,Defy”, Leopold był donosicielem Gestapo, po wojnie chodził z poufnymi informacjami do Urzędu Bezpieczeństwa, a później Służby Bezpieczeństwa, zaś syn Leopolda już w wolnej, odrodzonej Polsce, po Okrągłym Stole, informował UOP o sprawach wagi państwowej. Siwek zauważył Żydów, przyjrzał się im z ukrycia, pomimo znacznego stanu upojenia alkoholowego podsłuchał ich lakoniczną rozmowę nie pozostawiającą wątpliwości co do statusu rozmówców i już następnego dnia gestapo pojawiło się w willi u Kapliców. Pies wytresowany do poszukiwania zbiegów zaczął drapać w ścianki zegara. Niemcy wyprowadzili ukrywających się z kryjówki, umieścili na skrzyni ładunkowej ciężarówki i pod eskortą zawieźli na zamojski dworzec kolejowy, gdzie włączono ich do ostatniego transportu Żydów do obozu śmierci, do Bełżca. Tam skierowano ich już do grupy zakwalifikowanej do wyjazdu do innej fabryki śmierci, do Auschwitz. Wagony towarowe przeznaczone do przewozu czterdziestu żołnierzy, zostały wypełnione przez pulsująca, pojękującą masę ludzką w liczbie po sto dwadzieścia osób na każdy wagon. Podłogę w wagonie wysypano  niegaszonym wapnem. Ludzie parzyli sobie stopy. Wytwarzało się duże ciepło, nieszczęśnicy mdleli na stojąco, dzieci umierały dusząc się w ramionach matek, które nie mogły nic zrobić. Mały, zaledwie pięcioletni Szymon Kuperschmitd, ssąc lewy kciuk, o wysokim czole rozpalonym gorączką, odszedł cicho i niezauważenie, usnął przytulony do ciepłego ciała mamy i nigdy już się nie obudził. Transport wyruszył  w długą drogę do Oświęcimia…

                                               **********

         Po opróżnieniu kryjówki zajmowanej przez żydowską rodzinę, gestapowcy aresztowali Anną i Ewę Kaplica, po czym doprowadzili je do miejscowej siedziby gestapo. Rozdzielono je  i umieszczono w oddzielnych celach. Obie  spędziły bezsenną noc, pełną trwogi o siebie, o swój los, o to co się z nimi stanie. Niemcy stosowali wobec osób ukrywających Żydów karę śmierci. We Francji za to samo przewinienie groziła grzywna, w Generalnym Gubernatorstwie, kara była jedna, zasadnicza i nieodwracalna, kwestią otwartą pozostała forma jej wykonania. Matka z córką chciały żyć, ale nie za wszelką cenę, wiedziały że nie zostaną kolaborantkami. Major Kaplica nigdy by im tego nie wybaczył. Jego pamięć była wciąż żywa. Następnego dnia trafiły w ręce największego dewianta w zamojskim oddziale gestapo – dr Ludwiga Hermanna. Gestapowiec ten był synem sławnego na cale Niemcy wirtuoza skrzypiec – profesora monachijskiego  konserwatorium - Ottona Hermanna. Ludwig w swoim życiu ukochał dwie rzeczy muzykę i… sadystyczne tortury. Mimo, iż był doktorem filozofii, potrafił zadawać ból o wiele bardziej dotkliwszy, niż zwykły hitlerowski siepacz. Polki zostały doprowadzone do jego gabinetu. Jeden ze strażników z pistoletem maszynowym stanął przy drzwiach. Gestapowiec powoli podniósł się zza biurka i nucąc jakąś wagnerowską melodię,  podszedł do gramofonu obok którego leżała chaotycznie ułożona sterta płyt. Nie spiesząc się powoli przekładał je z jednej kupki na druga, aż wreszcie znalazł tą właściwą. Wyjął płytę z okładki, zdmuchnął z jej powierzchni niewidzialny pył i umieścił w gramofonie, którego igła zaczęła zataczać kręgi w jednostajnym tańcu. Do uszu więźniarek dotarły dobrze im znane dźwięki ,,Czarodziejskiego fletu” Mozarta. Gestapowiec podszedł do pancernej szafy, z której wyjął gumową pałkę policyjną oraz żołnierski pas z ciężką klamrą z napisem: ,,Gott mit uns”. Annie i Ewie serca zaczęły bić coraz mocniej. Na czoła wystąpił im perlisty pot. Ich zmysły odbierały wszystkie bodźce ze zwielokrotnioną mocą. Mozartowska melodia wdzierała się im do mózgu, dudniła w uszach, docierała do duszy i wbrew woli ją wypełniała… Niemiec wręczył matce pałkę, a córce żołnierski pas. Po niemiecku kazał im się wzajemnie okładać tymi przedmiotami. Być może to była jakaś szansa na ratunek, uczynienie zadość chorej żądzy sadyzmu oprawcy. Obie zastygły w bezruchu, w katatonicznej pozie. Z letargu wyrwał je ryk gestapowca zagrzewający do aktywności. W tle pobrzmiewały tony ,,Czarodziejskiego fletu”. Matka i córka zaczęły się wzajemnie okładać po głowach, twarzach, dekoltach, rekach… Ciężka klamra furkotała w powietrzu. Pałka ze świtem opadała na dół. Twarze matki córki pokryły się siniakami, strugami krwi wypływającymi z uszkodzonych naczyń krwionośnych. ,,Czarodziejski flet” w dalszym ciągu nie ustawał. W powietrzu wypełniającym gabinet Hermanna powstała jakaś diabelska mieszanina muzycznego geniuszu i doprowadzonego do granic artyzmu sadyzmu, którą Ludwig wdychał z półprzymkniętymi powiekami w ekstazie, a jego ciało całe drżało. Twarze matki i córki przypominały krwawe ochłapy. Pomimo bólu, upokorzenia i strachu żadna z nich nie wydała z siebie ani jednego słowa skargi, ani jednego okrzyku, jęku. Nie mogły mówić. W czasie odtwarzania ,,Czarodziejskiego fletu” ich dusze umarły… Po raz kolejny dr Ludwikowi Hermanowi udało się zabić ludzką duszę. Melodia ustała, a płyta bezgłośnie  obracała się wokół własnej osi. Hermann wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki śnieżnobiałą chusteczkę i wytarł nią spocone czoło. Jaka piękna melodia - pomyślał. Obie zmaltretowane kobiety przypominały upiory z jakiejś potwornej, sennej mary. Nawet stojący na straży uzbrojony gestapowiec, który niejedno już widział w katowniach tajnej niemieckiej policji państwowej; poczuł się jakoś nieswojo. Kobiety ze swoim szklanym wzrokiem przypominały mu martwe, szmaciane laleczki. Wykonywane przez nie ruchy także miały w sobie coś mechanicznego, coś nieludzkiego. Wieczorem umieszczono je na tyle ciężarówki i wywieziono na pobliskie moczary, gdzie popędzane krzykami, potykając się, skierowano je na bagna. Przy wtórze niemieckich przekleństw obie wybitne germanistki zmuszono do wejścia na tereny grząskie i bardzo zdradliwe. Obie utonęły w mokradłach. Kiedy po wojnie ekshumowano ich ciała, matka z córką były tak ze sobą złączone, tak mocno objęte i zespolone, że stanowiły jedno ciało, którego nie udało się pomimo usilnych starań rozdzielić. Pochowano je w jednej trumnie i jednym grobie, złączone już na zawsze...

                                              **********

         Po przybyciu do fabryki śmierci w Oświęcimiu, rodzina Kuperschmitdów została rozdzielona, pan poszedł na prawo, a pani z córkami i wciąż trzymanym na rękach małym Szymonkiem, na lewo. Ojciec widział w oddalającym się tłumie turkusowy płaszczyk Lilianny. O selekcji na rampie decydował wysoki mężczyzna, gładko ogolony i zaczesany do góry, w starannie wyprasowanym mundurze SS o zdawałoby się nienagannych manierach. Wacław Kuperschmitd jeszcze nie wiedział, że był to osławiony dr Josef Mengele, władający doktoratem z medycyny i filozofii, miłośnik muzyki, który w rytm tonów wykreowanych w genialnej ekstazie przez muzycznych klasyków wykonywał w powietrzu płynne ruchy ręką w prawo lub w lewo. Ci którzy stosowali się do tych wskazań co do kierunku podążania nie wiedzieli jeszcze, że ci idący w lewo trafią bardzo szybko do komór gazowych, zaś ci którzy skierują się w prawo na razie żyć będą, ale nie wiadomo jak długo, miesiąc, dwa miesiące, może maksymalnie sześć. Jeśli istnieje Bóg i jeśli ma moc decydowania o życiu lub śmierci, to w owym czasie Mengele był takim bogiem. Przed jego srogim obliczem przemaszerowały setki tysięcy. Idący na śmierć nie pozdrawiali go. W dniu, kiedy na teren obozu przybył pociąg z Zamościa, słynny doktor z nostalgią powrócił do utworów Mocarta, po długim okresie lubowania się w działach wagnerowskich. W szczególności upodobał sobie ,,Czarodziejski flet”. Natchniony tym właśnie utworem dokonał podziału członków rodziny Kuperschmitd, wskazując gdzie każdy z nich ma podążać w tym Annus Mundi. Kuperschmitd trafił do pracy przy skręcaniu torów kolejowych na Harmenzach, zaś jego żona z dziećmi udała się do łaźni z natryskami... Po kilku miesiącach Wacława przeniesiono do pracy przy segregacji rzeczy należących do zmarłych. Pewnego dnia przygotowując wraz z innymi więźniami  transport odzieży do Reichu natknął się na turkusowy płaszczyk dziecięcy, który na spodzie prawej klapy miał wyhaftowany monogram – L.K. Nie miał wątpliwości, że garderoba pochodzi od jego córki. W wewnętrznej kieszeni płaszczyka znalazł zasuszoną gałązkę wiśniową, pochodzącą z sadu Kapliców. Tego dnia powziął silne postanowienie ucieczki. Udało mu się wraz z innym więźniem – Polakiem, równie świetnie władającym językiem okupanta, zdobyć kompletny mundur SS-mana, po czym wcielając się w rolę strażnika prowadzącego więźnia do pracy poza obozem udało im się uciec z obozu. Kuperschmitd trafił do polskiego ruchu oporu, a po wyzwoleniu przedostał się do Palestyny, gdzie wziął udział w tworzeniu zrębów państwa izraelskiego. Współtworzył izraelski Mossad. Był jednym z jego pierwszych dyrektorów. Wchodził w skład  komórki zajmującej się ściganiem niemieckich zbrodniarzy na terenie Ameryki Południowej. Został specjalistą od przesłuchań i tortur. Nie miał litości dla pochwyconych na neutralnym terenie nazistów, od których żądał informacji o innych ukrywających się nazistach. Każdemu z nich w chwilach męki puszczał ,,Czarodziejski flet” Mozarta... Nierzadko była to ostatnia rzecz jaką słyszeli przed omdleniem i śmiercią...

                                                    KONIEC                             


autor: Andrzej Lebiedowicz
ostatnia modyfikacja: 2014-05-29




Ta praca należy do kategorii:




Średnia ocena pracy to:
Ilość głosów: 0

Zaloguj się aby mieć możliwość oceniania prac.



Komentarze (0):


komentarze  autor