Klub Literacki RUBIKON
Klub Literacki RUBIKON

Skarb

                                               Skarb

         Piotr Panecki w 1946 roku był repatriantem ze Wschodu.  Jego rodzina od wielu pokoleń mieszkała w Mańkowie na Wołyniu. Tam Paneccy rodzili się i umierali. Jesienią 1933 roku do wioski przybył z terenu ZSRR pewien wycieńczony Ukrainiec, który miał kuzyna w tych stronach. Człowiek ten umarł rok później. Kiedy mógł mówić opowiadał o strasznym głodzie, jaki nawiedził Ukraińską Socjalistyczną Republikę Radziecką  w latach 1932-1933. Jego opisy były barwne i makabryczne. Kułakom, jak nazywano bogatych ukraińskich chłopów zabierano wszelkie ziarno, nie pozostawiano nawet tego siewnego. Ludzie zaczęli odczuwać straszny głód. Żywiono się praktycznie wszystkim. Jedzono psy, koty, korę z drzew, trawę… Ludzie przełamali barierę obrzydzenia i zjadali także szczury. Całe rodziny ginęły śmiercią głodową… Wielu z braku strawy piło tylko i wyłącznie gorącą wodę, by oszukać żołądki, do czasu. W końcu doszło do tego, że zaczęli znikać ludzie. Doszło do wielu aktów kanibalizmu. Człowiek głodny jest w stanie zrobić wszystko. Kiedy latem 1932 roku zaczęło żółknąć zborze w kołchozach, ludzie szli bezwolnie jak chochoły na pola, gdzie na wzgórkach NKWD rozstawiło ciężkie karabiny maszynowe. Ginącym z głodu nie wolno było tknąć własności państwa, nie mieli prawa do mienia kolektywnego, serie z CKM-ów kosiły całe fale armii cieni jak kosiarz obala dorodne, nabrzmiałe od kłosów łany zbóż w czasie żniw. To były krwawe żniwa. Ani jeden kłos nie miał prawa się zmarnować. Z czasem władze zaangażowały specjalne grupy, które jeździły po wsiach i zbierały trupy z domów na wozy. Jedne zwłoki były warte dla państwa socjalistycznego 200 g chleba. Ukraiński uciekinier sam był członkiem takiej grupy. O tym do czego głód może doprowadzić człowieka przekonał się widząc szczątki dwuletniego dziecka objedzone do połowy przez własną matkę. Instynkt macierzyński przegrał z głodem. Nierzadko zbieracze ciał, żeby uzyskać swoje 200 g chleba, zabierali w domów dogorywających, ale wciąż jeszcze  żywych ludzi, którzy w takim stanie byli później grzebani żywcem. Kolesnikow nie wytrzymał psychicznie, zgromadził ogromnym wysiłkiem woli porcję sucharów i uciekł przez zieloną granicę, przemytniczym szlakiem do Polski. Przemieszczał się nocą, w dzień spał po lasach. Żył z zapasów i z tego co ukradł. Wędrując nocą miał za przyjaciółkę na gwieździstym niebie, Wielką Niedźwiedzicę… Po przybyciu do Polski, na zachodnią Ukrainę nie nacieszył się długo wolnością i względnym dobrobytem. Minione przejścia dały o sobie znać. Odszedł cicho i bez echa. Pozostawił po sobie niesamowite opowieści, które mieszkańcy wsi opowiadali sobie ku przestrodze na wieczornych spotkaniach. Później nadszedł 1 września 1939 roku, a po nim 17 września 1939 roku. Państwo polskie przestało istnieć, rozdarte pomiędzy brunatnego i czerwonego najeźdźcę. Mieszkańcy Wołynia, ci którzy znali opowieści starego Ukraińca Kolesnikowa bali się powtórki z lat 1932-1933. W 1940 roku Sowieci zaczęli wywózki w głąb Związku Radzieckiego. Paneckich nie wywieziono chyba tylko dlatego, że 22 czerwca 1941 roku Hitler ruszył z pancernymi armiami, jak ongiś Napoleon na Rosję. Przyszli nowi panowie w czarnych mundurach, których Ukraińcy witali jak wyzwolicieli kwiatami, chlebem i solą. W 1943 roku, pewnej lipcowej nocy rodzinę Paneckich obudziły krzyki zabijanych ludzi i łuna pożaru. Potężny oddział UPA otoczył wieś i rozpoczął pacyfikację. W ruch poszły siekiery, noże, stalowe drągi. Sołtys Kozłowski został przecięty piłą w pół na oczach najbliższej rodziny, której członkom oprawcy powieki poprzypinali agrafkami do czoła. Organistę wbito na pal. Nikt nie miał prawa wyjść żywy z tej osady. Wszystkie psy zatłuczono. Bydło i inwentarz wybito. Ludzi zarżnięto. Jeńców nie brano. Małe dzieci wrzucano do palących się zabudowań inwentarskich, do studni lub co mniejsze nabijano na bagnety. Domy popalono. Piotr miał wówczas siedemnaście lat. Dom Paneckiech znajdował się w pobliżu kuźni i stawu. Ojciec kazał mu się ukryć z matką w szuwarach. Sam pobiegł z  czterema starszymi synami. Uzbrojeni tylko w widły zostali zastrzeleni, nim zdołali komukolwiek pomóc. Piotr wraz z matką ukryli się przy brzegu stawu w szuwarach. Oboje byli zanurzeni w wodzie po samą szyję. Matka łkała. Ukraińcy chodzili brzegiem i co jakiś czas strzelali po krzakach na oślep, jeden z nich nawet wrzucił granat na środek zbiornika wodnego. Piotrek musiał zatkać matce usta, jej szloch mógł zaprowadzić banderowców na ich ślad. W pewnym momencie syn nie musiał już jej uciszać, jej serce nie wytrzymało nadmiaru wrażeń tej strasznej nocy 27 lipca 1943 roku, pękło … Piotrek nie miał siły jej podtrzymywać i pozwolił ciału osunąć się w toń. Jednej nocy stracił całą rodzinę. Musiał bardzo szybko dorosnąć. Nad świtem Ukraińcy odeszli pozostawiając za sobą martwą przestrzeń, która jeszcze kilka godzin wcześniej tętniła życiem. Piotr Panecki musiał być wybrańcem, skoro tylko jemu udało się ujść z życiem z Mańkowa…

**********

         Kiedy ucichły działa, kiedy pochowano zmarłych, kiedy wojna dobiegła końcowi, wytyczono nowe granice powojennej Polski, która miała być Ludowa. Wschodnią granicę stanowiła rzeka Bóg. Wołyń znalazł się na terenie ZSRR. Dwudziestoletni Piotr Panecki przybył na zimie których nie znał. Przydzielono mu wówczas w okolicach Przemyśla, we wsi Wijaki, gospodarstwo po wysiedlonym za granicę Ukraińcu. Z upływem lat Panecki ustabilizował się, zaczął gospodarzyć, ożenił się z miejscową dziewczyną, dzieci nie mieli. Po kilku latach małżeństwa żona Piotra uciekła z jednym mechanizatorem rolnictwa na ziemie odzyskane. Dwa lata później zabili się na motorze, w okolicach Goleniowa. Od tego czasu Panecki zdziwaczał. Z ludźmi nie rozmawiał, nikogo nie przyjmował. Do kościoła nie chodził. Polubił samotność. Gdzieś na początku lat pięćdziesiątych jednego lata, była straszna susza, wyschły prawie wszystkie studnie w okolicy. Mieszkańcy wsi zaczęli pogłębiać studnie. Piotr także zabrał się do roboty, jak zwykle sam, tak jak lubił. Przymocował linę do drzewa stojącego obok studni i wraz z saperką oraz wiadrem zaczął powoli schodzić w jej głąb. Jakieś dwa i pół metra od górnego ocembrowania zauważył w ścianie studni otwór w glinie o wymiarach metr na metr dwadzieścia centymetrów. Wejście było zabezpieczone zbutwiałymi deskami. Udało mu się je podważyć ramieniem, rozbujał ciężar ciała na linie i przywarł do wejścia. Zdołał w końcu wejść do wąskiego korytarza, który prowadził do większej komory. Brakowało mu światła, korzystał ze zmysłu dotyku. Poruszał się praktycznie po omacku. Komora była ślepa. Jej ściany, podobnie jak ściany korytarza o długości około czterech metrów był ostemplowane deskami. To pomieszczenie musiało w czasie wojny służyć jako bunkier. Jako, że były to tereny zamieszkałe przez Ukraińców, musiała tu być skrytka UPA. Panecki nie znalazł broni, tylko średniej wielkości metalową skrzynkę. Była zamknięta na zamek. Klucza nie znalazł. Objuczony znaleziskiem wyszedł na powietrznię. Cały był mokry od potu. Serce waliło mu jak oszalałe z wysiłku i podniecenia. Dzienne światło boleśnie kłuło w oczy. Szybko udał się do szopy, skąd wziął niewielki łom i przy jego pomocy otworzył metalową skrzynkę. W środku znajdowały się złote monety, głównie rublówki i amerykańskie dwudziestodolarówki, cała kasa jednego z pułków UPA. Był bogaczem, nie musiał się już o nic martwić. Nie musiał pracować do końca życia… Nie musiał niczego robić…

                                      **********

         Odnalezienie skarbu przez Piotra Paneckiego bardzo odmieniło jego życie. Od tej pory stał się bardzo podejrzliwy i skąpy. Złoto ukrył w specjalnej skrytce w kaflach pieca. Nie skorzystał z możliwości jakie dał mu skarb. Głodował, żył z tego co ludzie z litości dali mu zjeść. Oszczędzał na czym się tylko dało. Zbierał śmierci, złom i inne odpadki. To co dla innych było bezużytecznym przedmiotem, u niego nabierało znaczenia rzeczy cennej i wartościowej. Na razie nie wiedział jeszcze jak ją wykorzystać, ale może w przyszłości znajdzie dla niej przeznaczanie. Niczym chomik ciągnął na swoją posesję wszystko to czego ludzie się pozbywali. Z upływem lat jego posesja stała się zazdrośnie strzeżoną twierdzą. Zagracone podwórko, szczelnie ogrodzone płotem niczym warownym murem,  posiadało wąskie ścieżki pozabezpieczane jeszcze wewnętrznymi furtkami, zamkniętymi na dziesiątki kłódek. Panecki nosił przy sobie wielki pęk kluczy i każdego ranka odprawiał ceremonię obchodu swojego podwórka. Znał tu każdą śrubkę, każdą uszkodzoną felgę, każdy worek ze  szmatami i butelkami. Żaden złodziej nie miał szans w jego królestwie, gdzie wszystko było ponumerowane i skatalogowane w chorym umyśle. W domu Paneckiego nie było lepiej. Śmieci zalegały cały budynek na wysokość do pasa dorosłego mężczyzny. Sam właściciel domu chodząc po nim musiał się bardzo schylać, ażeby nie dotknąć głową sufitu. Na oknach wisiały plandeki, żeby żadem natręt przypadkiem nie zobaczył co jest w środku. Rozłożyste pajęczyny zwisały z powały. W szmatach i starych ubraniach zalęgły się myszy i szczury. Panecki żył w symbiozie z gryzoniami. Polował na nie z sukcesami. Mięso szczura było nawet smaczne. Nastanie roku 1989 przyniosło zmianę także w królestwie Paneckiego. Pojawiła się cała gama kolorowych, jednorazowych opakowań, które uświetniły już i tak bogatą kolekcję starego dziwaka. Pewnego majowego wieczora 2005 roku Panecki leżał sobie na szmatach w centralnym pomieszczeniu swojego pałacu. Czytał jakaś gazetę sprzed dwóch miesięcy. W pewnym momencie znużony zapadł w sen, z którego już się nie obudził. Już kilka godzin po zgonie odwiedzili go jego najbliżsi sąsiedzi – szczury, które przystąpiły do uczty zaczynając od twarzy. Zgłodniałe i pracowite gryzonie pozbawiły oblicze Paneckiego części miękkich. Nie tknęły tylko jego pięknej białej brody, długiej do piersi. Tak skończył wielki bogacz. … Zapomniany, w samotności, otoczony przez szczury…

                              **********              

            Ciało zdziwaczałego starca odnaleźli sąsiedzi, którzy żywili go co kilka dni odpadkami. Lekarz ocenił zgon na cztery doby wstecz. Po kilku dniach zgłosił się daleki krewny, który objął we władnie królestwo Piotra Paneckiego. Przez kilka dni śmieciarki dniem i nocą kursowały pomiędzy posesją zmarłego, a wysypiskiem śmierci. Podczas rozbierania pieca kaflowego udało się odnaleźć skarb Paneckiego. Spadkobierca był nałogowym hazardzistą i wydanie trzech milionów złotych zajęło mu zaledwie czternaście miesięcy. Niestety skarb nie przynosił szczęścia jego każdorazowemu właścicielowi…  

                                      KONIEC


autor: Andrzej Lebiedowicz
ostatnia modyfikacja: 2014-05-09




Ta praca należy do kategorii:




Średnia ocena pracy to:
Ilość głosów: 0

Zaloguj się aby mieć możliwość oceniania prac.



Komentarze (0):


komentarze  autor