Klub Literacki RUBIKON
Klub Literacki RUBIKON

Dzieci wdowy

Naczelnik X Wydziału Ochrany w mieście Lublinie – centralnym mieście guberni lubelskiej, zajmujący się rozpracowywaniem organizacji wolnomularskich, anarchistycznych i innych wywrotowych związków – Oleg Kulikow był na wskroś pragmatycznym funkcjonariuszem tajnych służb Imperium Rosyjskiego. Ten niespełna pięćdziesięcioletni mężczyzna doświadczył już tylu operacji i działań niejawnych skierowanych przeciwko wrogom caratu, iż jego przygodami można było wypełnieć kilka żywotów. Właśnie czekał na swojego najcenniejszego informatora w ,,Piwnicy u Duchona”, w najciemniejszym jej kącie, skąd swymi przenikliwymi, niebieskimi, wyblakłymi oczyma mógł swobodnie obserwować całą salę. Natura obdarzyła go fizjonomią wprost stworzoną do roli, której podjął się w tajnych służbach Rosji. Nijakość i bezbarwność była jego najcenniejszym kamuflażem. Na ogół w kontaktach ze swoim agentem posługiwał się całą siecią martwych skrzynek rozmieszczonych w różnych, mało rzucających się w oczy miejscach Ogrodu Saskiego, aczkolwiek od czasu do czasu musiał stykać się ze swoim źródłem, by nie stracić nad nim kontroli. Rozmowa była w jego rękach orężem doskonałym, wiedział jak motywować, jakich argumentów używać, by obiekt czuł się wyróżniony i doceniony. Wiedział z perspektywy czasu, iż nie ma nic gorszego jak utrata wieloletniego agenta wskutek osłabienia zainteresowania jego pracą przez oficera prowadzącego. Jego kontakt nosił pseudonim operacyjny ,,Profan” i był Polakiem, a nazywał się Tomasz Woynowski. Mężczyzna ten liczył sobie 33 lata i 15 lat wcześniej brał udział w jednej z najkrwawszych bitew Powstania Styczniowego na Podlasiu. Oleg Kulikow, jako agent carski działający pod przykryciem – dzięki doskonałej znajomości języka polskiego i odległych polskich korzeniach – przeniknął do oddziału partyzanckiego i długo, cierpliwie go rozpracowywał, przy okazji zaś zetknął się samym Woynowskim i przekonał się, że można tego człowieka – po odpowiedniej obróbce ideologicznej – wykorzystać do służby na rzecz Imperium. Już po bitwie, która przesądziła o unicestwieniu oddziału ,,Dziryta” Marczewskiego, ujawnił się wobec Kozaków przeszukujących pole batalii, jako kapitan Szczerbakow (jedno z wielu nazwisk operacyjnych) z II Wydziału Ochrany, okazał glejt nakazujący okazywanie mu pomocy przez każdego rosyjskiego żołnierza oraz urzędnika – z generałem lejtnantem włącznie – i nie pozwolił dobijać ciężko rannego Woynowskiego. Później było leczenie, długa rehabilitacja oraz seria rozmów, które sprawiły że Wojnowski zrozumiał awanturnictwo przywódców zrywu, którzy nie wahali się posyłać na pewną śmierć towarzyszy do walki w bezsensowny bój. Ewolucja Woynowskiego była umiejętnie sterowana w pożądanym kierunku. Kulikow znalazł sobie agenta, stworzył go i wychował niczym syna na obraz i podobieństwo swoje. Posłał go na Wydział Prawa Uniwersytetu Petersburskiego, zaś po powrocie do Kraju Prywislańskiego Woynowski z łatwością uzyskał urząd Asesora Sądu Kryminalnego w Lublinie. Kariera prawnicza stała przed nim otworem. Wszystkie te działania miały służyć jednemu celowi, przeniknięciu do miejscowej organizacji wolnomularskiej, do ,,Braci Horusa”. Do tej tajnej organizacji nie można było przystąpić od tak, zgłaszając akces. To bracia muszą dostrzec w jeszcze profanie zadatki na stanie się jednym z synów światła, cała jego dotychczasowa droga życiowa musi świadczyć, iż jako brat hołdować będzie taki ideałom jak: wolność, równość, braterstwo. To ,,Bracia Horusa” składali zaproszenie i decydowali o przyjęciu. Takie zaproszenie Woynowski uzyskał poprzez swojego Prezesa Sądu w drugim roku pracy. Kulikow cierpliwie czekał na ten moment, który przerwie okres uśpienia, leżakowania jego wychowanka. Rozpoczął się czas tajnych spotkań, przygotowań do inicjacji, samego aktu przystąpienia do bractwa, przechodzenia prze kolejne stopnie wtajemniczenia: Ucznia, Czeladnika, Mistrza, aż do 13 stopnia Rytu Szkockiego. Woynowski był zafascynowany tym mistycznym, mrocznym światem rytuałów, symboliką, odtwarzaniem okoliczności śmierci Hirama Abifa, mistrza z czasów budowy świątyni Salomona; budowaniem nowego porządku świata przez dzieci wdowy, jak nazywają sami siebie wolnomularze. Zakon ten został zbudowany na lojalności, oddaniu jego braci. Woynowski był wierzący, przynajmniej wtedy jeszcze wierzył, tym bardziej większe odczuwał rozterki i wahania, gdyż wciąż aktualna była bulla papieża Klemensa XII z 28 kwietnia 1738 roku ,,In emineti apostolatu speculo”, traktująca przynależność do organizacji wolnomularskich jako ciężki grzech. Z czasem dostrzegł też, iż organizacja ma drugie, a nawet trzecie dno, gdyż oprócz klubu szanowanych obywateli miasta Lublina i okolic, zajmujących się rozstrzyganiem problemów natury filozoficznej i etycznej, w kuluarach można było usłyszeć prowadzone przyciszonym głosem rozmowy na temat mniej lub bardziej legalnych interesów majątkowych braci, a samo kierownictwo pozostawało w kontakcie z organizacjami niepodległościowymi działającymi na terenie Francji, Anglii oraz Szwajcarii. Kulikow zadaniował swojego agenta do pracy na tym właśnie najbardziej interesującym carskie tajne służby, trzecim odcinku. Aby mieć dostęp do tych najcenniejszych informacji o: ludziach, kapitałach, kanałach przerzutowych, transportach broni, planach i zamierzeniach strategicznych, by w przyszłości stać się agentem wpływu, Woynowski musiał awansować, musiał być jak najbliżej szczytu tej spiskującej ludzkiej piramidy. Pilnie zatem nawiązywał nowe kontakty na łonie loży, spełniał prośby braci, wytrwale zgłębiał obrzędy pozwalające mu awansować. Konstytucja Andersona z 1723 roku stała się jego nieodłączną towarzyszką. Rozpracował – a przynajmniej tak mu się wydawało – organizację do 30 stopnia mistrzowskiego. Obradom bractwa przewodniczył Ludwik Boykowski- profesor filologii klasycznej, noszący właśnie ten znaczny stopień wtajemniczenia. Nikt z braci nie wiedział, że istnieje jeszcze drugi poziom kierownictwa. Ludwik Boykowski był narzędziem w rękach trzech mistrzów 33, najwyższego stopnia wtajemniczenia. O ich istnieniu wiedział tylko i wyłącznie Boykowski. Względy bezpieczeństwa nakazywały mu bezwzględnie milczeć. Boykowski miał córkę – Irenę, dziewczynę niezwykłej urody, która poznała Woynowskiego, gdy pewnego razu, późnym wieczorem, w dniu 24 czerwca 1879 roku, w noc Świętego Jana, po uroczystej agapie odprowadził jej ojca do domu. Od tej pory młodzi stali się nierozłączni, a ich uczucie rozkwitało w najlepsze. Pewnego razu zachęcony prośbą Ireny, Woynowski udał się do gabinetu jej ojca, który stanowił jednocześnie bibliotekę, po książkę ,,Kandyda” Voltaire’a. Księgozbiór profesora był imponujący. Kiedy już znalazł poszukiwaną pozycję i miał opuścić gabinet papy, jak pieszczotliwie Irena nazywała ojca, na biurku obok zegara zauważył wyeksponowaną Biblię, z jak mu się zdawało zakładką. Zaciekawiony postanowił sprawdzić, jaki jest ulubiony fragment jego mistrza, zwanego przez braci stowarzyszenia Salomonem. O dziwo większe zainteresowanie niż fragment księgi, zwróciła jego uwagę zakładka o wymiarach 4 na 10 cm na której znajdował się następujący napis:

,,RX-XK-YS-UX-OX-AQ

SX-EX-RV-SX-AQ

TQ-AQ-RQ-YS-OQ-YS-MQ-AQ

QK-PX-RQ-MQ-EX

XT RQ-PY-TQ—RX

QU-MX RQ-YS-EQ-XT”

Woynowski zrozumiał, że znalazł jakiś cenny trop na temat eksplorowanego przez niego zagadnienia. Najszybciej, jak potrafił przepisał do podręcznego notesu ołówkiem kopiowym zaszyfrowaną wiadomość, a wychodząc sprawdził jeszcze odkładając na miejsce księgę, czy stary profesor nie zabezpieczył tej informacji umieszczając obok zakładki z tajną wiadomością, między stronami, jakiegoś małego przedmiotu, który mógł się wysunąć przy otwieraniu i tym samym stanowić sygnał ingerencji. Woynowski na dywanie znalazł niewielki, zasuszony liść akacji, który musiał wypaść z Biblii. Tomasz umieścił go na dawnym miejscu i pospiesznie opuścił gabinet profesora filologii klasycznej. Nie zauważył, że przy wyciąganiu zakładki na biurko upadł jeszcze maleńki czarny włos o długości nie większej niż centymetr. Niezwłocznie przekazał informację swojemu prowadzącemu, zaś Kulikow dostarczył zaszyfrowaną informację do tajemniczego Wydziału Q, zajmującego się kryptoanalizą i dekryptażem. Jej specjalistom, posługującym się żmudną, ale skuteczną metodą znaną już od czasów Al-Kindiego, opartą na analizie częstotliwości, udało się wydobyć na światło dzienne to, co tylko dla wybranych miało zostać odsłonięte. Autor wiadomości alarmował: ,,TRÓJCA WZYWA SALOMONA PILNE 4 LIST 21 LOK 4”. Kulikow tropiący od 30 lat spiski w oparciu o dotychczas zgromadzone dane wiedział, że Boykowski jest najwyższym stopniem wolnomularzem wśród ,,Braci Horusa”, znał jego pseudonim dla wtajemniczonych – Salomon, aczkolwiek zaczął podejrzewać, że nad nim może być jeszcze jakaś bliżej nieokreślona komórka i tą tajemniczą jednostką mogła być ,,Trójca”, rodzaj zarządu. Bezwzględnie do ,,Trójcy” należało dotrzeć. Salomonowi wyznaczono spotkanie na 4 listopada 1879 roku, godz. 21. Nieznane było tylko miejsce – lokal 4. Zlecenie obserwacji Boykowskiego w tej dacie powinno doprowadzić wywiadowców do miejsca spotkania z ,,Trójcą”. Czy ,,Trójca” był osobą, czy też grupą osób ? Do spotkania zostało jeszcze 7 dni. Kulikow za 7 dni będzie znał odpowiedź na to pytanie. Jeszcze tylko, a może aż 7 dni. Tylko Salomon znał tożsamość braci określonych jako ,,Trójca”. Kierownictwo organizacji ukryło się w jej niższych warstwach. Jędrzej Barcikowski oficjalnie zajmował 10 stopień wtajemniczenia, zaś nieoficjalnie 33; Tomasz Walczyński oficjalnie poprzestał na 11 stopniu wtajemniczenia, tak jak Władysław Kuplewski, choć obaj tak jak Barcikowski dostąpili najwyższego 33 stopnia wtajemniczenia. Głowa organizacji ukryła się w niższych partiach ciała, na wysokości trzewi. Kulikow i Woynowski, debatując przyciszonymi glosami w ,,Piwnicy u Duchona” wspólnie doszli do wniosku, iż ,,Trójcę” tworzy osoba lub osoby pomiędzy 31, a 33 stopniem wtajemniczenia. Osoba ta, lub grupa osób muszą posiadać wiedzę na tematy ich interesujące w zakresie łączności z emigracją niepodległościową, źródeł finansowania działalności wywrotowej oraz emisariuszy kursujących pomiędzy krajami Zachodu, a Prywislańskim Krajem. Ostatnimi czasy nasiliły się akty terroru wobec urzędników carskich z terenu guberni lubelskiej. Należało działać jak najszybciej, przeciwdziałać tej eskalacji uderzając w źródła finansowania i ludzi na kierowniczych stanowiskach.

***

Witold Baczyński był jednym z dowódców oddziałów powstańczych w 1864 roku, a kiedy walka straciła sens rozformował oddział, który głównie ukrywał się i nie podejmował walki w lasach otaczających Zamość. Schwytany przez Moslali, pod wpływem barwnych opowieści o torturach, nie zaś nich samych wydał wszystkich swoich towarzyszy niedoli, kilku powieszono, inni po konfiskacie majątków rodowych pomaszerowali w kajdanach etapami na Syberię, do krainy gdzie słońce, odbijające się we wszechogarniającym śniegu, wypala resztki woli życia. Sam zaś Witold Baczyński powrócił do zawodu adwokata przez nikogo nie trapiony. Zapomniał już zupełnie, iż miał pod swoimi rozkazami młodego chłopaka o śniadej cerze i piwnych oczach, który nazywał się Antoni Boykowski, zas jego ojciec był profesorem filologii klasycznej w Lublinie. Młodzieniec ten z powodów konspiracyjnych podczas wstępowania do oddziału posłużył się nazwiskiem panieńskim matki – Jodłowska. Antoni Boykowski podczas próby ucieczki z więzienia w Siedlcach został przebity kozacką lancą i wykrwawił się na śniegu. Ostatnie jego myśli uleciały ku ojcu – Ludwikowi i siostrze – małej Irence, czuł jak zmarła dziesięć lat wcześnie na suchoty matka gładzi go po bujnej czuprynie jakby chciała go utulić do snu, jemu zaś robiło się coraz zimniej i zimniej… Salomon długo układał poszczególne elementy układanki, zbierał informacje o okolicznościach śmierci syna, dotarł do ludzi i dokumentów, czekał i misternie tkał pajęczynę zemsty. Zarówno Kulikow, jak też jego wychowanek Woynowski, nie widzieli, że Salomon nie uznaje przypadków, zaś ,,Bracia Horusa” mają w swojej strukturze utajnioną równie mocno jak ,,Trójca” komórkę zajmującą się kontrwywiadem, o nazwie ,,Oko Horusa”, którą tworzyło pięciu braci o stopniach wtajemniczenia odpowiednio: 17,18,19,20 i 21. Przewodził im brat Winicjusz, który miał syna w oddziale ,,Dziryta” Marczewskiego. Leopold zginał w tej samej bitwie, w której Woynowski wybroniony spod kozackich pałaszy, narodził się na nowo, by służyć nowym panom. Salomon wciągnął do swojego planu Winicjusza. O wszystkim wiedziała ,,Trójca”, która plan zaakceptowała. Rozpracowujący stali się rozpracowywanymi. ,,Oko Horusa” wykorzystało zaufanych ludzi, którzy wiedzieli tylko tyle, ile wiedzieć musieli, do inwigilacji Woynowskiego oraz Naczelnika X Wydziału Ochrany. Nie przypadkiem Woynowskiego zaproszono do ,,Braci Horusa”. Nie przypadkiem Woynowski stał się częstym gościem w domu profesora Boykowskiego. Nie przypadkiem musiał szukać książki w gabinecie Salomona i znalazł tajną wiadomość. Nie przypadkiem też Irena Boykowska zapałała do niego miłością. Tak naprawdę ona nigdy nie utraciła ze swych wspomnień obrazu brata, który pewnej styczniowej nocy wyszedł ubrany w barani kożuch z sakwą przewieszoną przez ramię, w szalejącą zadymkę i nigdy już nie powrócił do domu rodzinnego. Nie przypadkiem też profesor filologii klasycznej – Ludwik Boykowski nawiązał kontakt z adwokatem z Zamościa – wielce szanowanym Witoldem Baczyńskim, któremu w obszernym liście roztoczył wizję sprawy spadkowej, dotyczącej majątku o wartości nie mniejszej jak 100.000 rubli. Salomon prosił znamienitego mecenasa o pomoc w uregulowaniu stanu prawnego kilku lubelskich kamienic, które miały przypaść profesorowi. Salomon wyrażał się w swoich listach w sposób wielce zatroskany na temat zagrożeń, jakie czyhają na niego i mecenasa, jeśli nie będą dyskretni. Profesor przesłał mu nawet list, w którym podał szyfr pozwalający na utrzymanie w tajemnicy szczegółów korespondencji. Boykowski poprosił też o tytułowanie się Salomonem. Tak długo jak Baczyński otrzymywał ruble w złocie z Lublina od profesora- dziwaka, przymykał oko na te fanaberie. Wreszcie umówili się na spotkanie w oberży pod ,,Zieloną Wróżką” w Lublinie, na dzień 4 listopada 1879 roku, godz. 21, gdzie w spokoju – niepokojeni w jednej z lóż –omówią przy pieczonej gęsinie oraz wyśmienitym chardones; szczegóły sprawy spadkowej.

***

Baczyński jako pierwszy przybył pod ,,Zieloną Wróżkę”. Na ulicy minął go jakiś chwiejący się żebrak, cuchnący jak nieboskie stworzenie, w bliżej nieokreślonym wieku. Biedaczysko widząc wielmożnego pana wyjęczał spod warstw brudu prośbę o datek, po czym złapał za połę płaszcza i niespostrzeżenie wsunął do kieszeni płaszcza dobrodzieja z gracją magika, pakiet kilku listów - odpowiednio sfabrykowanych i zawierających fałszywe dane, wymagających dużej ilości czasu i nakładu pracy na ich zweryfikowanie przez tajne służby - od braci z Francji do ,,Braci Horusa”. Już za samo posiadanie czegoś takiego można było zawisnąć na szubienicy. Siarczysty kopniak ostudził zapał natrętnego żebraka, który kuśtykając zniknął za rogiem cicho pojękując i złorzecząc wielkiemu panu bez krzty miłosierdzia. Moment później pod lokal przybył Ludwik Boykowski, wlokąc za sobą obserwację, która przyznać to trzeba była profesjonalna. Wywiadowca idący bezpośrednio za obiektem zmieniał się co jakiś czas z idącym za nim szpiclem i wprowadzał zmiany w garderobie, niby nieznaczne, a utrudniające identyfikację. Spotkanie profesora i wyśmienitego mecenasa przebiegło w sielankowej atmosferze, panowie szybko znaleźli wspólny język. Humor Baczyńskiego jeszcze bardziej się poprawił, gdy otrzymał 1000 rubli na wydatki w sprawie. Salomon przez cały wieczór zachowywał się tak, by w umyślne postronnego obserwatora wytworzyć przekonanie, iż pomiędzy nim, a jego rozmówcą zachodzi relacja podwładny – przełożony, przy czym on zajmuje niższe ogniwo tego układu. Wywiadowca z Wydziału X Ochrany zapamiętał rozmówcę Salomona. Po zakończeniu spotkania Salomon udał się do domu, zaś Baczyński rozochocony winem i gęsiną, wesoło pogwizdując pomaszerował do gospody pod ,,Czerwonym Kurem”, gdzie zatrzymał się na nocleg w Lublinie. Tam też go dyskretnie zdjęto i doprowadzono do tajnej siedziby Wydziału X. Na nic się zdały protesty, wyrazy oburzenia i zapewnienia o lojalności wobec cara i całej jego administracji. Pokaźna kwota, pakunek z interesującą wywrotową korespondencją w powiązaniu z treścią szyfrogramu z domu Salomona oraz zaszyfrowaną informacją od Salomona, iż będzie w ,,Zielonej Wróżce” 4 listopada 1879 roku, o godzinie 21, w kontekście spotkania obu panów, nie pozostawiały jakichkolwiek złudzeń kim jest Baczyński. Baczyński był ,,Trójcą”. Baczyński musiał być ,,Trójcą”. Rodziło to też przekonanie, iż wszelkie próby zaprzeczania tej roli, mogą się źle skończyć dla Baczyńskiego. Instrument perswazji spotkał się z brakiem zrozumienia z jego strony. Trafił w ręce ludzi, którzy potrafili łamać ludzi fizycznie, a ,,Trójca” musiał być złamany, bo tego zażyczył sobie – zakreślając czas do rana – Kulikow. Po raz pierwszy od wielu lat Kulikow złamał żelazne reguły konspiracji i udał się do domu Woynowskiego, aby uczcić ten sukces wywiadowczy. Było już bardzo późno i nikogo na ulicy nie spotkał. Woynowski – mieszkający samotnie kawaler, wpuścił go do swojego małego mieszkania. Zasiedli przy butelce Porto, rocznik 1853, które dwa dni wcześniej podarowała mu Irena. Żaden z nich nie wyczuł smaku barbituranów w składzie tego szlachetnego trunku, chyba nawet jednocześnie zapadli sen, bardzo ciężki sen, z którego nie dane było już im się obudzić. Żaden z ich też nie poczuł, że umiera. Winicjusz i jego towarzysze z ,,Oka Horusa” wiedzieli, jak odpowiednio zaaranżować scenę tragicznego zajścia. Kulikow został przebrany w strój ulicznika, człowieka z marginesu, zaś Woynowskiemu nałożono koszulę nocną. Gospodarzowi wbito w samo serce majcher, jakim władali wówczas bandyci z ponurych pijaństwem zakątków miasta. Z kolei Winicjusz z przyjemnością roztrzaskał twardo śpiącemu Kulikowowi czaszkę pogrzebaczem do kominka. W drzwiach wejściowych uszkodzono zamek w sposób rzucający się w oczy. Bracia wychodząc z miejsca zbrodni – w ich mniemaniu doskonałej – zabrali ze sobą: niedopitą butelkę wyśmienitego Porto, rocznik 1853 oraz ubranie Kulikowa. Nie trzeba było być tuzem służby kryminalnej, by dokonać rekonstrukcji tego zdarzenia: gospodarz – pan Asesor Tomasz Woynowski zasypia w swoim łóżku, w pewnym momencie słyszy manipulowanie przy zamku drzwi wejściowych, dzierżąc pogrzebacz udaje się do wejścia, intruz wdziera się, zadaje w panice, wciąż jeszcze zaspanemu, aczkolwiek uzbrojonemu gospodarzowi cios prosto w serce, zaś Woynowski ostatkiem sił miażdży mu czaszkę trzymanym w reku pogrzebaczem. Inaczej nie dało się tego wytłumaczyć. Baczyński przeżył ich zaledwie o parę godzin. Ludzie Kulikowa aż nazbyt wzięli sobie do serca rozkaz Naczelnika, by do świtu wydobyć z więźnia całą wiedzę. Gorliwcy tak zmaltretowali znamienitego mecenasa i dawnego dowódcę oddziału powstańczego, aż ten o godzinie 4:31 zmarł na zawał. W ostatniej minucie życia przed oczami przeleciały mu nie ulubione zakątki rodzinnego Zamościa, nie obrazu sukcesów na niwie sądowej, tylko twarze wszystkich członków oddziału powstańczego, który wygubił, w tym twarz pewnego chłopca o piwnych oczach i śniadej cerze, którego imienia i nazwiska nie mógł sobie w tej ostatniej chwili życia przypomnieć. A to był przecież pierworodny syna wdowy…

Wydział X Ochrany nie poszukiwał swojego Naczelnika – Olega Kulikowa, bo taki człowiek nigdy nie istniał… i nie miał prawa istnieć….

KONIEC


autor: Andrzej Lebiedowicz
ostatnia modyfikacja: 2014-05-09




Ta praca należy do kategorii:




Średnia ocena pracy to:
Ilość głosów: 0

Zaloguj się aby mieć możliwość oceniania prac.



Komentarze (0):


komentarze  autor