letnia to była pora kiedy lipiec zgotował
gryczany zapach na żyznych polach
tak rosła nadzieja zbioru
jak okiem sięgnąć nosa brakuje
by zwietrzyć wojnę okrutną
a czy o tę grykę sprawy straszliwe
w jęzory klepią kowalową siłą
czy aby szczęka nie kulała
brzęk trupów z wiadrami
do Styksu spada na ugaszenie pola
żeby kwitł choćby spopielałą ręką
jakby Ojciec Wszechmogący
na wodzy chmury wstrzymywał
zachęta to ogromna dla obcych mężów i wodzów
w łuk spięci odchyleni od wiatru
śmiercionośne strzały z krzykiem przeraźliwym
wysyłają olbrzymimi paczkami
zbyt ciężkimi na wagę dyplomatów
krew sępia w gawronach płynie wszędy
naturę zwierząt na jaw wystawiając
ci od strzał giną inni od włóczni świszczących
jeszcze inni od dnia z nocą
tak sklejonego że rozum zaspany
do odmalowania tylko może się nadać
nadwornemu artyście w darze nieokiełznane tworzywo
lepiej by każda strona twarz skryła
w śpiesznej ucieczce cofając czas
z siłą modlitwy nieokiełznaną
a po nabożeństwie przez ołtarzem Boga
kiedy msza odprawiona zostanie godziwie
wtedy moich Polaków wyślę do boju
o swoja osobę każdego do środka uzbroję
niech świetliście jasne wnętrzności ukażą
pod stropem bród i czupryn
na solidnym belkowaniu
dźwigające królewskie insygnia
autor: Grzegorz Woźny
Komentarze (0):